niedziela, 17 marca 2013

Rozdział XV: Bohater

Katie Law była pacjentką ośrodka od dwóch lat. Można by powiedzieć, że nie wyobrażała już sobie normalnego życia. Nie jeździła na wycieczki, nie wychodziła na boisko. Siedziała w swoim pokoju, czytając przeróżne książki, w bibliotece widniała na listach najaktywniejszych czytelników. Ale rzeczą, którą uwielbiała najbardziej, były codzienne długie rozmowy z bibliotekarką. Rozmawiały o przeróżnych rzeczach, ale ulubionym tematem Katie była przeszłość. Zawsze chętnie słuchała opowiastek o tym, co wydarzyło się kiedyś.
Jak każdego ranka, szła korytarzami ośrodka i nuciła pod nosem ulubioną piosenkę. Była dość krępą dziewczyną, o rudych, gęstych włosach. Nosiła okulary w grubych, różowych oprawkach, a w ręce prawie zawsze trzymała jedwabną chusteczkę.
Do głowy uderzyła ją myśl, że nic się tutaj nie zmieniało. Zawsze te same pielęgniarki, to samo jedzenie i te same, okropne ściany. Jednak mimo wszystko ani jej się śniło opuszczać tego miejsca. To było coś więcej niż dom. Miała tu przyjaciół, Lianę i Derricka, prawdziwych przyjaciół. Nie to co ci na zewnątrz. Którzy odwrócili się od niej, gdy tylko dowiedzieli się o chorobie. Mogła zostać tu na zawsze.
Nagle stało się coś strasznego. Wszystko wokół spowiła ciemność. Poczuła czyjąś dłoń na swoich ustach, a drugą przy głowie. Napastnik zwinnym ruchem pozbawił dziewczynę równowagi. Zaczęła krzyczeć, ale jej głos został stłumiony, sprawiając, że jedyne, co rozchodziło się po korytarzu, to zduszone jęki. Zdezorientowanie przerodziło się w przerażenie. Zakręciło jej się w głowie, jednak nie mogła sobie pozwolić na omdlenie. Chciała się wyrwać, jednak napastnik był zbyt silny. Bezsilnie wymachiwała rękoma, łzy napłynęły jej do oczu. Desperacko próbowała trafić go stopą, ale zablokował jej pole manewru. Z trudem łapała powietrze, czując ucisk na mostek. Druga dłoń atakującego zawiązała supeł na opasce, zakrywającej oczy, przy czym wyrwała jej parę włosów. Katie kręciła głową, próbując wydostać się z żelaznego uścisku. Nagle poczuła ten przerażający ból gdzieś wewnątrz czaszki. I ciemność. Jeszcze głębszą niż przez opaskę. Usłyszała tłumione dźwięki oddalającego się napastnika. Zdobyła się na jeden, krótki krzyk, po czym bezwładnie upadła na ziemię.

Marion, schowana za drzwiami gabinetu pielęgniarskiego usłyszała krzyk kilka korytarzy dalej i uśmiechnęła się złowieszczo. W chwilę później pielęgniarka wybiegła z pomieszczenia.
Dziewczyna natychmiast ruszyła do gabinetu. Stanęła w drzwiach i rozejrzała się dookoła. Zauważyła budkę z kluczami, wiszącą zaraz obok drzwi. Każdy miał przyczepiony brelok z oznaczeniem. Przez chwilę przeczesywała wzrokiem zbiór, aż w końcu natrafiła na to, czego szukała.
Szybko schwyciła klucz z napisem „gabinet”. Miał rażąco zielony, kwadratowy breloczek.
Wystawiła głowę za drzwi, chcąc sprawdzić, czy pielęgniarka czasami nie wracała. Korytarz był pusty. Na palcach wycofała się z gabinetu. Jeszcze raz spojrzała za siebie, a potem zniknęła za zakrętem.

Wpadła do pokoju Jacka. Uśmiechnęła się i podniosła do góry brelok z kluczem.
- Nieźle. - Jack uniósł brwi w wyrazie, który chyba miał być czymś w rodzaju uznania, jednak Marion pomyślała, że wygląda idiotycznie.
- Nieźle? - prychnęła. Nieźle? Dobre sobie.
- Biorąc pod uwagę to, że tylko i wyłącznie dzięki mnie mamy ten klucz, to „nieźle”, to i tak zaszczyt – powiedział Jack z taką pewnością siebie, że Marion stwierdziła, że w tym momencie ego Jacka rozciąga się aż do Kalifornii.
Odegnała od siebie myśl o głowie chłopaka, rozciągniętej niczym guma od Maryland aż do zachodniego wybrzeża. Machnęła ręką, dając do zrozumienia, że skończyła temat.
- Dzisiaj – powiedziała stanowczo. Chłopak kiwnął głowa, a kosmyk przydługich włosów spadł mu na twarz. Jack odgarnął go, co strasznie rozbawiło Marion, bo przypominał w tym momencie wymuskanych chłopców z reklam szamponów przeciwłupieżowych. Chyba nawet coś białego posypało mu się z głowy, ale równie dobrze mogło się to jej przywidzieć.
Jack wziął do ręki klucz i zaczął obracać go w długich, chudych palcach.
- O dziewiętnastej – mruknął chłopak.
- A jeśli... - Jack uciszył Marion złowieszczym spojrzeniem.
- Nie ma żadnego „jeśli” - rzekł pretensjonalnie. - Pracujesz ze mną. Słuchasz mnie. Robisz, co każę. Rozumiesz? - Marion popatrzyła na Jacka ze zdziwieniem i lekkim rozbawieniem.
- O co ci chodzi?
- Po prostu nie lubię, kiedy ktoś mnie kwestionuje. Robimy to, co zaplanowaliśmy. Uda się. Nie ma miejsca na „jeśli”.

Nawet Marion musiała, (z niechęcią, ale jednak) przyznać, że ten dzieciak miał potencjał. Na jej oko był nieco zbyt pewny siebie. To znaczy, ona także była pewna siebie, ale przecież była Marion Straight. Ona to co innego. Poza tym, im prędzej pozbędzie się Jacka, tym lepiej. Była pewna, że o nic jej nie podejrzewał. Chyba nawet jej ufał. Trochę nawet go polubiła, za ten buntowniczy styl bycia. Podobało jej się to, ale była także świadoma, że może stanowić dla niej zagrożenie. Trzeba szybko wykonać ten plan i znikać z tego miejsca.

Jack podszedł do automatu telefonicznego. Rozejrzał się dookoła, po czym szybko wykręcił numer. Po chwili w słuchawce usłyszał znajomy głos.
- Halo? - Chłopak odetchnął z ulgą. Z jego serca spał naprawdę ogromny ciężar, chociaż to logiczne, że nie był odpowiedzialny za to, co dzieje się „na zewnątrz”. Niemniej od pewnego czasu czuł, że był podporą grupy. Chociaż to jasne, że Aaron zawsze był tym bohaterem. To nic, że Jack był jakieś kwadrylion razy bardziej rozgarnięty, przecież to Aaron miał krzepę. Też mi coś, przeszło mu przez myśl, jednak próbował zniwelować to uczucie, sytuacja była zbyt poważna, by rozdrapywać dawne rany.
- Aaron? Stary, trzymasz się jakoś? - zagadnął zmartwionym tonem Jack. Po tym co stało się z biedną Rosie1, jego przyjaciel wydawał się całkowicie załamany, przez co stał się bardzo łatwym celem dla wampira. Nie żeby sobie nie zasłużył, ale... Ale, kurde, to był jednak przyjaciel.
- Jasne... Jak tam, no wiesz... Conrad? - Imię ledwo przeszło mu przez gardło. Wypowiedział je z obrzydzeniem, którego nie powstydziłby się sam Jack. Chłopak mimowolnie zdobył się na lekki uśmieszek. Aaron nienawidził tego chuja tak samo jak Jack, a może nawet bardziej.
- Właśnie mam przełom. Słuchaj, jest tu dziewczyna... Ona wie o Conradzie, nie wiem skąd, ale nie jest łowcą – powiedział Jack szybkim tempem, po czym znów rozglądnął się dookoła i przycisnął bardziej słuchawkę. - Współpracuję z nią.
- A nie sądzisz, że kłamie? - spytał powątpiewająco Aaron.
- Och, jasne, że kłamie! To po niej widać. Ale ma lepszą sytuację niż ja, no i wydaje się, że ta skurwielska pijawka ją lubi. Poza tym, nie powiedziałem jej nic ważnego. Nie ma takiej opcji, żeby domyśliła się, o co naprawdę chodzi.
- Mam nadzieję.
- Dobra, nieważne, będę ci meldował jak coś odkryjemy. Więcej nie mogę na razie powiedzieć. Ciągle czuję wzrok tej pijawy na plecach. - Mimowolnie się wzdrygnął. Miał stałe wrażenie, że Conrad był dosłownie wszędzie. Ostatnio nawet podejrzewał, że schował się w wazonie z kwiatami, który Jack dostał od ojca. - A jak tam Bill? - W słuchawce zapadła cisza. Jack spodziewał się tego. Zawsze, gdy zahaczał o temat Billa, Aaron wydawał się być zmieszany. Bill może nie górował w rankingu Mensy, ale serce miał ze złota. Jego problem polegał na tym, że najpierw robił, potem myślał nad konsekwencjami, chociaż... Nie, w ogóle nie myślał nad konsekwencjami. Ale po twypadku z jego kuzynem, Kennethem2, stał się jeszcze bardziej porywczy. Chciał zemsty, jednak nie był w stanie samodzielnie obmyślić skutecznego planu. Szkoda, że nie był tego świadomy.
- No wiesz, raz lepiej, raz gorzej... I... - zająknął się Aaron.
- I...? I co? - spytał gorączkowo Jack. O nie. Ten ton u Aarona mógł oznaczać tylko dwie rzeczy. Bill zrobił coś głupiego albo Bill ma zamiar zrobić coś głupiego.
- Ehm... On tak jakby powiedział, że przyjedzie do ciebie, zobaczyć co z tobą i wiesz... - przyznał z zażenowaniem Aaron.
- CO?! - krzyknął Jack, a kilka głów obróciło się w jego stronę. Ściszył głos i dodał: - Nie, nie, nie, musisz go powstrzymać, słyszysz? MUSISZ – przerwał i poprawił się z niechęcią – Pijawa go widziała. Aaron, on go widział! Jeśli ten debil tutaj przyjdzie, to kurwa nie wróci, i wiesz o tym!
- Myślisz, że co próbuję zrobić? Nie siedzę z założonymi rękoma, ale on się uparł. Mówi, ze to coś zajebiście ważnego, że nie może dłużej czekać.
Jack pacnął się dłonią w czoło. Świecie, dlaczego tworzysz takich idiotów?!
- To niech powie to tobie, ja pierdole, myślałem, że ostatnie wydarzenia trochę go odkretyniły! - podniósł głos, zaabsorbowany bezmyślnością Billa.
- Taa, wiem. Naprawdę, staram się, Jack, ale nie zatrzymam go siłą.
- Może powinieneś spróbować? - No właśnie, co to dla ciebie, Aaronie, nasz bohaterze? Nie myśl tak, to twój przyjaciel, skarcił się w duchu.
- Dobrze wiesz, że jak Bill będzie chciał iść, to pójdzie chociażby mieli go rozstrzelać po drodze.
- To chociaż go przetrzymaj jakoś, no nie wiem. Cokolwiek. Jak wszystko wypali, to będę miał adres niedługo.
- Coś wymyślę. W ogóle gadałeś ostatnio z ojcem?
- Tak. Nawet niedawno u mnie był. Dostałem kwiaty – parsknął mimowolnie śmiechem. - A co?
- Hmm... Wydaje się być przybity. I to tak solidnie.
- Trochę trudno mu się dziwić, skoro jego syn jest w psychiatryku. - Naprawdę, Aaron, jak na bohatera powinieneś mieć bardziej rozwiniętą umiejętność dedukcji.
- Nie chodzi o to. - Jack niemalże zobaczył jakże charakterystyczne dla Aarona zbywające machniecie ręką. - Byłam u was ostatnio z tatą. Wiesz, polują teraz na jakąś pijawkę razem. - Przystanął na chwilę, jakby ważył słowa. - Wiedziałeś, że twoja mama wyprowadziła się do babci? - wypalił.
Jack zrobił wielkie oczy i niemalże wypuścił słuchawkę z ręki.
- C-co?! Dlaczego?
- Oficjalnie tego nie wiem. - Jack wywrócił oczami. Zawsze, kiedy Aaron wiedział coś, czego nie powinien, powtarzał tą głupią frazę. Chyba myślał, że jest przez to zabawniejszy, czy coś. Ale w końcu bohaterowie zazwyczaj nie słynęli z dobrego żartu. - Wychodzi na to, że twoja mama obwinia Teda za to, co ci się stało.
- To jest... To jest głupota! - wybuchnął Jack, nie mogąc znaleźć odpowiedniejszych słów.
- Jezu – szepnął zdenerwowanym głosem Aaron. - Idzie ojciec, słuchaj, muszę kończyć. Uważaj na siebie.
- Aaron, cze... – zaczął Jack, jednak w słuchawce usłyszał już tylko sygnał.

Conrad z ulgą uznał, że to koniec ich rozmowy. Denerwował go niezwykle mały, jak na wampira, zasięg słuchu. Żeby słyszeć dokładnie słowa wydobywające się z słuchawki telefonu, musiał stać tuż przy oknie, co oznaczało, że co chwila zmuszony był poprawiać niesforne zasłony, które przepuszczały niewielkie ilości promieni słonecznych. Co sekundę jakiś poblask boleśnie obijał się o jego porcelanową skórę, pozostawiając na niej niezwykle bolesne poparzenia.
Miał wrażenie, że wszystko wymykało mu się spod kontroli. Obawiał się łowców, gdyż niejeden zabił już wampira silniejszego niż on. Bardzo był zainteresowany zabiciem tego uroczego blondynka, Billa. W końcu on i Jack bezczelnie przeszkodzili mu i Valentinie dokończenie dzieła. Gdyby nie zależało mu na pracy, zabiłby chłopaka, ale nie chciał ryzykować, tym bardziej, że Jack był bardzo sprytny. Może o tym nie wiedział, ale praktycznie uniemożliwił Conradowi wykonanie jakiegokolwiek ruchu. Valentina by go wyśmiała.
Od samego początku opowiadał o tym, że Conrad był wampirem. To oczywiste, że nikt mu nie wierzył, ale gdyby nagle zniknął, to on byłby pierwszym podejrzanym. Poza tym Jack wiedział, co robił. Grał z Conradem w gierki. Próbował wyprowadzić go z równowagi za każdym razem. A Conrad nic nie mógł zrobić. Nie chciał przyznawać, że po prostu nie potrafił zapanować nad umysłem Jacka. Nie potrafił. Z niektórymi szło mu gładko, ale wszystko zależało od siły danej osoby. Silniejsze umysły było celem nie do osiągnięcia.
Musiał zachować spokój. Na razie nie było istotnego zagrożenia. W końcu co mogła mu zrobić para nastolatków? Nawet jeśli było ich więcej, to przecież on był wampirem! Potrafił zgładzić ich w jednej sekundzie, więc czym tu się przejmować? To on tutaj pociąga za sznurki, żaden dzieciak! I o jakim planie oni mówili? Irytowało go, że nie potrafił odczytać myśli ani Jacka ani Marion. A może ją ostrzec? Nie... To byłoby głupie. Valentiny też nie poprosi o pomoc, najpierw by go wyśmiała, potem zabiłaby ich obu.
Pozostało mu czekać.

________________________
1 „Z wypiekami na policzkach czytał o zabójstwie nastolatki i mruczał pod nosem „nie, nie, nie”. Nerwowo zjechał na dół strony, gdzie umieszczono zdjęcie zamordowanej. Jack krzyknął przeraźliwie i wybuchnął płaczem. Zdjęcie przedstawiało niejaką Rose Stanley, szesnastolatkę z Baltimore.” - Rozdział VIII – Wizyta Valentiny. Tak dla przypomnienia, bo to ważne. 
2 Nie było o tym słowa, wyjaśni się to wkrótce.
 
Witam! Ten rozdział jest stary, to znaczy napisałam go w czerwcu XD. Oczywiście popoprawiałam to i owo, wyłapałam niektóre błędy [pewnie i tak jest ich cała masa]. Mam jeszcze tylko kawałek [pół strony?] rozdziału 16. i tą całą „niespodziankę”, którą miałam opublikować. No to co z nią? Opublikuję ją, ale przez ten czas, kiedy mnie nie było, zmieniła się trochę koncepcja i muszę to napisać od nowa. Będzie może po tym rozdziale, a może jeszcze po następnym. Posty mam zamiar dodawać nie tak szybko, jak przedtem. Ale myślę, że nie będzie przerw dłuższych niż trzy tygodnie. A jeśli nawet, to o tym powiadomię. Bardzo się ucieszyłam, że jednak ktoś chce czytać to opowiadanie :). Naprawdę, każdy szczery komentarz ma dla mnie wielkie znaczenie, szczególnie teraz, kiedy chcę odbudować tego bloga :>. Może ten rozdział nie jest jakiś pasjonujący, ale już następny będzie przełomowy. I to nie tylko pod względem fabularnym. To będzie pierwszy post napisany po przerwie. Mam nadzieję, że Was nie zawiodę.
Zmiany dotyczące rozdziałów. Cóż, nie chcę pisać tego opowiadania od nowa, a by się przydało, bo nie podoba mi się mój pobieżny styl i to, że akcja według mnie gna jak szalona, ale już trudno. W każdym razie, rozdziały na pewno będą dłuższe i, mam nadzieję, lepsze. Dlatego ten post nie jest taki, jaki bym chciała, ale naprawdę nie mam ochoty pisać tego drugi raz, wolę się skupić na następnych.
I takie organizacyjne sprawy. Jeśli kolor, czcionka czy cokolwiek przeszkadzają Wam w czytaniu, napiszcie. Chciałam dodać ten widget „obserwatorzy”, ale nie wiem, gdzie go wcisnąć, bo jak robiłam ten szablon, to nie pomyślałam w ogóle o tym xd. Najwyżej będzie gdzieś z boku i będzie głupio wyglądać. A co tam, funkcjonalność ważniejsza niż wygląd. I zakładka "bohaterowie". Na razie tylko są zdjęcia, jednak mam zamiar zrobić coś innego, coś ciekawszego, ale to też zajmie trochę czasu. I jeszcze kilka zakładek mam w planach, w najbliższym czasie się pojawią. 
Co do tytułu posta, to oczywiście nietrudno się zorientować, że jest o Aaronie. Właściwie rozmowa Jacka z Aaronem znaczy więcej, niż może się wydawać.
GDYBY ktoś chciał przeczytać o tym, dlaczego mnie nie było, wystarczy, że kliknie w STARSZE POSTY.
Pozdrawiam! :)

4 komentarze:

  1. Akurat przeglądałam u siebie zakładkę z najnowszymi postami i kiedy zobaczyłam, że dodałaś rozdział, od razu weszłam przeczytać, ciekawa, co tam wymyśliłaś ciekawego po tylu miesiącach ;).
    Nie zawiodłam się. Naprawdę cieszę się, że wróciłaś do tej historii, bo to jedno z lepszych wampirycznych opowiadań, jakie czytałam. I co najważniejsze, nie ma nic wspólnego z Pamiętnikami Wampirów, których nie znoszę! To po prostu osobna historia. Oryginalna.
    Zastanawiam się, kto napadł na tą Katie. Czyżby ktoś powiązany z Marion i Jackiem, a może ktoś z nich? Albo ktoś jeszcze inny... Kurczę, sama nie wiem.
    Zresztą zauważyłam, że Marion i Jack niespecjalnie za sobą przepadają, ale jednak mimo wszystko współpracują. Jack ewidentnie ma uraz do Conrada, o czym świadczy także jego rozmowa z Aaronem. A ty napisałaś, że ta rozmowa ma znaczenie, więc jestem ciekawa tego wątku, i zastanawiam się, o co chodzi z łowcami. Czyżby poszukiwali oni wampirów? Wnioskuję, że Jack też do nich należy, i może właśnie dlatego przeniknął w to miejsce, by być bliżej Conrada? Nawiasem mówiąc, troszkę on wybrakowany jest, skoro nie może nawet dobrze podsłuchać rozmowy ^^. Ciekawi mnie, jaka jest przyczyna tego, że jest słabszy niż inne wampiry i zastanawia mnie ciąg dalszy tej historii.
    Sorry, że komentarz taki zagmatwany, dzisiaj coś odweniona jestem, a wypadałoby jeszcze popisać, ech... Kompletnie nic mi się nie chce.
    Tak poza tym, świetny szablon, sama robiłaś? Jak tak, to naprawdę dobry. I świetnie napisy wyszły, ja z napisami mam największe problemy, dlatego ich nie robię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Katie zaatakował Jack, żeby wywabić pielęgniarkę z gabinetu po to, by Marion mogła zdobyć klucz :). Conrad jest bardziej wybrakowany, niż sie może wydawać i będzie to miało dla niego zgubne konsekwencje :). Jego historia jest dużo bardziej złożona niż by się mogło wydawać, ale na razie jej ni zdradzam. W następnych rozdziałach będzie więcej scen Marion-Conrad, gdzie będzie można zauwazyć jego słabości :) Tak, szablon sama robiłam i ciesze się, że Ci się podoba. Na napisy to mam zawsze ten sam schemat - ustawiam jako "nakładka", jeśli coś jest niewidoczne, to poprawiam ręcznie. Według mnie właśnie napisy nadają charakter, poza tym bardzo lubię nadawać szablonom jakieś, ze tak powiem znaczenie, jak w tym przypadku napisy na Marion, typu cruel, slayer, psycho :) A i tak szablon zawsze robię spontanicznie, nie mając absolutnie żadnego planu na to, jak będzie wyglądał :)Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Miło wrócić do Twojej historii po takim czacie, chociaż szczerze się przyznam, że dużo szczegółów mi umknęło z pamięci, przez co ten rozdział czytało mi się trochę ciężej.
    Tutaj Marion mnie nie irytowała, chociaż w poprzednich rozdziałach zdecydowanie tak było. W tym rozdziale jednak się na coś przydała i nawet zdobyła klucze, chociaż jak to na nią przystało dopisała sobie większe zasługi niż powinna. Dobrze, że mózgiem w ich drużynie mimo wszystko pozostaje Jack. A tak nawiasem jestem bardzo ciekawa, czego on jej konkretnie nie mówi. Myślę, że za całą jego niechęcią do Conrada kryje się znacznie więcej, niż można przypuszczać.
    Widać, że sam Conrad chętnie pozbyłby się Jacka, ale ma co do tego nieco związane ręce, bo od razu podejrzenia zostałyby skierowane na niego. Wciąż mnie zastanawia, dlaczego Conrad jest wampirem z takimi ubytkami - nawet jego słuch jest jakiś taki... niewampirzy, że tak to ujmę ;d
    W każdym razie bardzo dobrze i przyjemnie się czytało, a ta czcionka jest znacznie lepsza od tamtej różowej. Na koniec jeszcze wspomnę, że Gaspard na Conrada to bardzo dobry wybór :)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem właśnie, że pewnie wiele rzeczy już nie pamiętacie, dlatego na przykład dodałam tą adnotację, że sprawa pochodzi z rozdziału viii. Myslę, że następne nie będą tak ciężkie, bo mam zamiar tak celowo napomknąć to, co się wydarzyło, więc wszystko sobie przypomnicie :) A jeśli uznam, ze czegos możecie nie pamiętać, to napiszę pod rozdziałem, czy dam adnotację. Conrad jest po prostu wybrakowany, nie ma co ukrywać, ale powód tego jest bardziej złożony niż się wydaje. Marion ma takie zadanie w tym opowiadaniu, irytować. Mnie też irytuje, ale przez to tak ciekawie się o niej pisze. Wcielając się w nią, wcielam się w typ osobowości, której nie cierpię, to ciekawe doświadczenie :) Od bardzo dawno kocham Gasparda, ale miałam taką wizję, że Conrad ma wyglądac jak młody Leonardo DiCaprio, mam tu na myśli czasy Titanica, ale nie mogłam znaleźć zdjęć, na których nie wyglądałby jak wymuskany laluś, a jeśli juz znalazłam, to były okropnej jakości. A teraz coraz bardziej przekonuję sie do Gasparda, bo przypomina mi moją ostatnio wielką miłość - Toby'ego z Pretty Little Liars :P. Tylko Gaspard jest ładniejszy :P. I chyba powoli cała koncepcja wyglądu Conrada mi się zmienia. Teraz częściej wyobrażam sobie go jak Gasparda niż Leo :X. Pozdrawiam! :)

      Usuń