niedziela, 13 maja 2012

ROZDZIAŁ I: Niedoszłe pożegnanie


Trzaśnięcie drzwi wyrwało Alexandra ze snu. Chłopak poczuł przeciąg. Zapalając lampkę sprawdził, czy pod łóżkiem nadal jest łom. Dla niektórych to śmieszne, dla niektórych przerażające. Jednak nikt z nich nie wiedział, przez co przeszła rodzina Straightów. I nikt wiedzieć nie chciał.

Chłopak wyszedł z pokoju. Zauważył niedomknięte drzwi u Marion. Westchnął z rezygnacją. Miał tego serdecznie dosyć. Miał dosyć bycia odpowiedzialnym za wszystko i wszystkich w tym domu. Pragnął mieć swoje życie, poświęcać się pracy, a zamiast tego tkwił w tym toksycznym domu z matką-kaleką i psychicznie chorą siostrą. Wymarzone życie.

Marion, siedemnastoletni szatan w ciele drobnej blondynki. Jej zachowanie zaczynało powoli zastanawiać Alexandra. Trzy miesiące temu wróciła z odwyku, na który posłał ją brat, po tym jak policja złożyła im wizytę o piątej rano, przynosząc półprzytomną Marion. Lekarz twierdził, że wystarczyło jeszcze kilka tabletek więcej, a jej organizm by się poddał.

Tym razem jednak nie zachowywała się podle i wyniośle, jak miała w zwyczaju. Odkąd wróciła jest cieniem dawnej Marion. Niczym widmo, które snuje się po mieszkaniu, uśmiechając się tajemniczo. Miała przerażające spojrzenie. Niebieskie tęczówki nie były przesycone zapałem i chęcią życia, jak dawniej. Teraz przypominały oczy człowieka zmęczonego życiem. Blady, szarawy odcień skóry też budził podejrzenia w Alexandrze. Chociaż dziewczyna z natury miała mlecznobiałą cerę, to nigdy nie była w tak złym stanie. Ponadto w oczy rzucały się jej wystające kości. Ubrania wisiały na dziewczynie, jak na wieszaku, chociaż jeszcze rok temu była okazem zdrowia.

Jednakże to nie to najbardziej martwiło Alexandra. Przerażało go to, że czasami, gdy budził się w nocy, słyszał jej szepty. Czasami z jej ust wydobywał się szaleńczy chichot.

Któregoś razu chłopak wszedł do jej pokoju. Marion siedziała na łóżku, z brodą opartą na kolanach i uśmiechała się do niego. Wpatrywała się i nic nie mówiła. Po prostu się śmiała. Jej oczy miały jakiś dziwny wyraz. Coś, czego Alexander nie potrafił wyjaśnić. Przestraszył się tego, bardzo się przestraszył. Jeszcze nigdy nie widział takiego wzroku. Gdyby tego było mało, spojrzała wtedy w okno i szepnęła: „Już wkrótce”.

Następnego dnia Alexander nawet o tym nie wspomniał. Nie był typem cżłowieka zamartwiającego się błahostkami. Poza tym, niedługo dziewczyna skończy osiemnaście lat i nikt nie będzie jej już pilnował. Właściwie, gdyby chłopak miał być szczery, nigdy nie przepadał za Marion. Zawsze były z nią jakieś kłopoty, a to zasmucało matkę, jedyną osobę w życiu Alexandra, którą naprawdę kochał.

Tej nocy coś było nie tak. Chłopak wszedł do pustego pokoju Marion i zapalił światło. Coś ewidentnie było nie w porządku. Unosił się tutaj dziwny, nieprzyjemny zapach, jakby zgnilizny. Ponadto Alexander mógłby przysiąc, że czuł czyjąś obecność. Jakby coś obserwowało każdy jego ruch i czekało na to, co zrobi.

Nagle rozległ się okropny hałas. Chłopak podskoczył jak oparzony, w kierunku źródła łomotu. Z przerażeniem popatrzył na dwudrzwiową szafę. Serce zaczęło łomotać mu jak oszalałe, a puls przyspieszył. Zalał go zimny pot. Bał się, cholernie się bał. Rzadko kiedy panikował, ale teraz był bliski popadnięcia w obłęd.

Przełknął ślinę i powoli podszedł do szafy. Z przerażeniem w oczach chwycił metalową klamkę i pociągnął do siebie.

Z jego ust wydobył się wrzask tak przeraźliwy, że Alexander był zdumiony, iż jest w stanie wydać z siebie taki dźwięk. Jednak chyba każdy, kto byłby na jego miejscu, postradałby zmysły.

W szafie, na niebieskiej poduszeczce leżał martwy kot, pozbawiony oczu. Cienka skóra okalała jego kości, uwydatniając każdą z osobna. Jakby ktoś...

wyssał z niego życie. Okropna, acz prawdziwa myśl kłębiła się w głowie Alexandra. Jego siostra jest opętana. Nie było innego wytłumaczenia. Nocne pobudki i rozmawianie ze sobą gotów był jeszcze przyjąć do wiadomości, ale to... To było zbyt wiele. Nadszedł czas na interwencję.

Musiał ją znaleźć, dopóki nie zrobiła czegoś naprawdę głupiego.





Marion ubrana w podartą, zakrwawioną koszulę po kolana i krótkie spodenki, stała przed domem numer dwanaście na Lavender Street. Przemoczone włosy opadały kaskadą na wychudzone ramiona. Czarne smugi pokrywały całą jej twarz.

Lało jak z cebra. Krople deszczu coraz bardziej rozmywały resztki makijażu dziewczyny, a ubranie przykleiło się do ciała.

Marion czuła pustkę. Czuła się, jak ktoś, kto zbyt wcześnie się wypalił. Kto sądził, że odnalazł sens życia, by chwilę później wszystko zamieniło się w proch. Nie miała o co walczyć. Nie wiedziała już, kim jest.

Niemniej jednak teraz była zaniepokojona. Bardzo zaniepokojona.

Masywne, dębowe drzwi uchyliły się.

- Marion! - krzyknął Sam, widząc dziewczynę. Był wysokim blondynem, o drobnej posturze, i niezaprzeczalnie najbardziej uroczej twarzy, jaką Marion kiedykolwiek widziała. Wyglądał na wyrośniętego czternastolatka, a niedawno skończył osiemnaście lat. Sam był jedyną osobą, której Marion ufała. Przetrwał z nią najgorsze lata jej życia. I nigdy jej nie zostawił.

- Sam... - powiedziała dziewczyna, po czym jej kolana gruchnęły o asfalt. Kurtyna platynowych włosów rozsypała się wokół głowy, gdy jej twarz zderzyła się z ziemią. Błąkał się na niej uśmiech pełen radości i... ulgi.

________________________


Witam wszystkich! Oto pierwszy rozdział opowiadania Dear Soulmates.Mam nadzieję, że nie był taki zły. Linki są w budowie, pozostałe odnośniki w menu działają. Wypadałoby powiedzieć coś wzniosłego albo zabawnego, by miło Was przywitać. No cóż. Mam nadzieję, że wytrwam z tym opowiadaniem do końca, to moje marzenie. Jeszcze nigdy niczego nie skończyłam. Liczę na to, że podpowiecie mi, co mogę poprawić, nad czym popracować i oczywiście wytkniecie błędy :). W każdym razie onet mnie dobija, ale nie potrafię się przemóc i przenieść na inny serwis...

Do napisania!

 


1 komentarz: