Trzaśnięcie
drzwi wyrwało Alexandra ze snu. Chłopak poczuł przeciąg.
Zapalając lampkę sprawdził, czy pod łóżkiem nadal jest łom.
Dla niektórych to śmieszne, dla niektórych przerażające. Jednak
nikt z nich nie wiedział, przez co przeszła rodzina Straightów. I
nikt wiedzieć nie chciał.
Chłopak
wyszedł z pokoju. Zauważył niedomknięte drzwi u Marion. Westchnął
z rezygnacją. Miał tego serdecznie dosyć. Miał dosyć bycia
odpowiedzialnym za wszystko i wszystkich w tym domu. Pragnął mieć
swoje życie, poświęcać się pracy, a zamiast tego tkwił w tym
toksycznym domu z matką-kaleką i psychicznie chorą siostrą.
Wymarzone życie.
Marion,
siedemnastoletni szatan w ciele drobnej blondynki. Jej zachowanie
zaczynało powoli zastanawiać Alexandra. Trzy miesiące temu wróciła
z odwyku, na który posłał ją brat, po tym jak policja złożyła
im wizytę o piątej rano, przynosząc półprzytomną Marion. Lekarz
twierdził, że wystarczyło jeszcze kilka tabletek więcej, a jej
organizm by się poddał.
Tym
razem jednak nie zachowywała się podle i wyniośle, jak miała w
zwyczaju. Odkąd wróciła jest cieniem dawnej Marion. Niczym widmo,
które snuje się po mieszkaniu, uśmiechając się tajemniczo. Miała
przerażające spojrzenie. Niebieskie tęczówki nie były przesycone
zapałem i chęcią życia, jak dawniej. Teraz przypominały oczy
człowieka zmęczonego życiem. Blady, szarawy odcień skóry też
budził podejrzenia w Alexandrze. Chociaż dziewczyna z natury miała
mlecznobiałą cerę, to nigdy nie była w tak złym stanie. Ponadto
w oczy rzucały się jej wystające kości. Ubrania wisiały na
dziewczynie, jak na wieszaku, chociaż jeszcze rok temu była okazem
zdrowia.
Jednakże
to nie to najbardziej martwiło Alexandra. Przerażało go to, że
czasami, gdy budził się w nocy, słyszał jej szepty. Czasami z jej
ust wydobywał się szaleńczy chichot.
Któregoś
razu chłopak wszedł do jej pokoju. Marion siedziała na łóżku, z
brodą opartą na kolanach i uśmiechała się do niego. Wpatrywała
się i nic nie mówiła. Po prostu się śmiała. Jej oczy miały
jakiś dziwny wyraz. Coś, czego Alexander nie potrafił wyjaśnić.
Przestraszył się tego, bardzo się przestraszył. Jeszcze nigdy nie
widział takiego wzroku. Gdyby tego było mało, spojrzała wtedy w
okno i szepnęła: „Już wkrótce”.
Następnego
dnia Alexander nawet o tym nie wspomniał. Nie był typem cżłowieka
zamartwiającego się błahostkami. Poza tym, niedługo dziewczyna
skończy osiemnaście lat i nikt nie będzie jej już pilnował.
Właściwie, gdyby chłopak miał być szczery, nigdy nie przepadał
za Marion. Zawsze były z nią jakieś kłopoty, a to zasmucało
matkę, jedyną osobę w życiu Alexandra, którą naprawdę kochał.
Tej
nocy coś było nie tak. Chłopak wszedł do pustego pokoju Marion i
zapalił światło. Coś ewidentnie było nie w porządku. Unosił
się tutaj dziwny, nieprzyjemny zapach, jakby zgnilizny. Ponadto
Alexander mógłby przysiąc, że czuł czyjąś obecność. Jakby
coś obserwowało każdy jego ruch i czekało na to, co zrobi.
Nagle
rozległ się okropny hałas. Chłopak podskoczył jak oparzony, w
kierunku źródła łomotu. Z przerażeniem popatrzył na dwudrzwiową
szafę. Serce zaczęło łomotać mu jak oszalałe, a puls
przyspieszył. Zalał go zimny pot. Bał się, cholernie się bał.
Rzadko kiedy panikował, ale teraz był bliski popadnięcia w obłęd.
Przełknął
ślinę i powoli podszedł do szafy. Z przerażeniem w oczach chwycił
metalową klamkę i pociągnął do siebie.
Z
jego ust wydobył się wrzask tak przeraźliwy, że Alexander był
zdumiony, iż jest w stanie wydać z siebie taki dźwięk. Jednak
chyba każdy, kto byłby na jego miejscu, postradałby zmysły.
W
szafie, na niebieskiej poduszeczce leżał martwy kot, pozbawiony
oczu. Cienka skóra okalała jego kości, uwydatniając każdą z
osobna. Jakby ktoś...
… wyssał
z niego życie. Okropna, acz prawdziwa myśl kłębiła się w głowie
Alexandra. Jego siostra jest opętana. Nie było innego
wytłumaczenia. Nocne pobudki i rozmawianie ze sobą gotów był
jeszcze przyjąć do wiadomości, ale to... To było zbyt wiele.
Nadszedł czas na interwencję.
Musiał
ją znaleźć, dopóki nie zrobiła czegoś naprawdę głupiego.
Marion
ubrana w podartą, zakrwawioną koszulę po kolana i krótkie
spodenki, stała przed domem numer dwanaście na Lavender Street.
Przemoczone włosy opadały kaskadą na wychudzone ramiona. Czarne
smugi pokrywały całą jej twarz.
Lało
jak z cebra. Krople deszczu coraz bardziej rozmywały resztki
makijażu dziewczyny, a ubranie przykleiło się do ciała.
Marion
czuła pustkę. Czuła się, jak ktoś, kto zbyt wcześnie się
wypalił. Kto sądził, że odnalazł sens życia, by chwilę później
wszystko zamieniło się w proch. Nie miała o co walczyć. Nie
wiedziała już, kim jest.
Niemniej
jednak teraz była zaniepokojona. Bardzo zaniepokojona.
Masywne,
dębowe drzwi uchyliły się.
-
Marion! - krzyknął Sam, widząc dziewczynę. Był wysokim
blondynem, o drobnej posturze, i niezaprzeczalnie najbardziej uroczej
twarzy, jaką Marion kiedykolwiek widziała. Wyglądał na
wyrośniętego czternastolatka, a niedawno skończył osiemnaście
lat. Sam był jedyną osobą, której Marion ufała. Przetrwał z nią
najgorsze lata jej życia. I nigdy jej nie zostawił.
-
Sam... - powiedziała dziewczyna, po czym jej kolana gruchnęły o
asfalt. Kurtyna platynowych włosów rozsypała się wokół głowy,
gdy jej twarz zderzyła się z ziemią. Błąkał się na niej
uśmiech pełen radości i... ulgi.
________________________
Witam wszystkich!
Oto pierwszy rozdział opowiadania Dear Soulmates.Mam nadzieję, że
nie był taki zły. Linki są w budowie, pozostałe odnośniki w menu
działają. Wypadałoby powiedzieć coś wzniosłego albo zabawnego,
by miło Was przywitać. No cóż. Mam nadzieję, że wytrwam z tym
opowiadaniem do końca, to moje marzenie. Jeszcze nigdy niczego nie
skończyłam. Liczę na to, że podpowiecie mi, co mogę poprawić,
nad czym popracować i oczywiście wytkniecie błędy :). W każdym
razie onet mnie dobija, ale nie potrafię się przemóc i przenieść
na inny serwis...
Do napisania!
BARDZO CIEKAWE
OdpowiedzUsuń