Katie Law była pacjentką
ośrodka od dwóch lat. Można by powiedzieć, że nie wyobrażała
już sobie normalnego życia. Nie jeździła na wycieczki, nie
wychodziła na boisko. Siedziała w swoim pokoju, czytając przeróżne
książki, w bibliotece widniała na listach najaktywniejszych
czytelników. Ale rzeczą, którą uwielbiała najbardziej, były
codzienne długie rozmowy z bibliotekarką. Rozmawiały o przeróżnych
rzeczach, ale ulubionym tematem Katie była przeszłość. Zawsze
chętnie słuchała opowiastek o tym, co wydarzyło się kiedyś.
Jak każdego ranka, szła
korytarzami ośrodka i nuciła pod nosem ulubioną piosenkę. Była
dość krępą dziewczyną, o rudych, gęstych włosach. Nosiła
okulary w grubych, różowych oprawkach, a w ręce prawie zawsze
trzymała jedwabną chusteczkę.
Do głowy uderzyła ją myśl, że
nic się tutaj nie zmieniało. Zawsze te same pielęgniarki, to samo
jedzenie i te same, okropne ściany. Jednak mimo wszystko ani jej się
śniło opuszczać tego miejsca. To było coś więcej niż dom.
Miała tu przyjaciół, Lianę i Derricka, prawdziwych przyjaciół.
Nie to co ci na zewnątrz. Którzy odwrócili się od niej, gdy tylko
dowiedzieli się o chorobie. Mogła zostać tu na zawsze.
Nagle stało się coś
strasznego. Wszystko wokół spowiła ciemność. Poczuła czyjąś
dłoń na swoich ustach, a drugą przy głowie. Napastnik zwinnym
ruchem pozbawił dziewczynę równowagi. Zaczęła krzyczeć, ale jej
głos został stłumiony, sprawiając, że jedyne, co rozchodziło
się po korytarzu, to zduszone jęki. Zdezorientowanie przerodziło
się w przerażenie. Zakręciło jej się w głowie, jednak nie mogła
sobie pozwolić na omdlenie. Chciała się wyrwać, jednak napastnik
był zbyt silny. Bezsilnie wymachiwała rękoma, łzy napłynęły
jej do oczu. Desperacko próbowała trafić go stopą, ale zablokował
jej pole manewru. Z trudem łapała powietrze, czując ucisk na
mostek. Druga dłoń atakującego zawiązała supeł na opasce,
zakrywającej oczy, przy czym wyrwała jej parę włosów. Katie
kręciła głową, próbując wydostać się z żelaznego uścisku.
Nagle poczuła ten przerażający ból gdzieś wewnątrz czaszki. I
ciemność. Jeszcze głębszą niż przez opaskę. Usłyszała
tłumione dźwięki oddalającego się napastnika. Zdobyła się na
jeden, krótki krzyk, po czym bezwładnie upadła na ziemię.
Marion, schowana za drzwiami
gabinetu pielęgniarskiego usłyszała krzyk kilka korytarzy dalej i
uśmiechnęła się złowieszczo. W chwilę później pielęgniarka
wybiegła z pomieszczenia.
Dziewczyna natychmiast ruszyła
do gabinetu. Stanęła w drzwiach i rozejrzała się dookoła.
Zauważyła budkę z kluczami, wiszącą zaraz obok drzwi. Każdy
miał przyczepiony brelok z oznaczeniem. Przez chwilę przeczesywała
wzrokiem zbiór, aż w końcu natrafiła na to, czego szukała.
Szybko schwyciła klucz z napisem
„gabinet”. Miał rażąco zielony, kwadratowy breloczek.
Wystawiła głowę za drzwi,
chcąc sprawdzić, czy pielęgniarka czasami nie wracała. Korytarz
był pusty. Na palcach wycofała się z gabinetu. Jeszcze raz
spojrzała za siebie, a potem zniknęła za zakrętem.
Wpadła do pokoju Jacka.
Uśmiechnęła się i podniosła do góry brelok z kluczem.
- Nieźle. - Jack uniósł brwi w
wyrazie, który chyba miał być czymś w rodzaju uznania, jednak
Marion pomyślała, że wygląda idiotycznie.
- Nieźle? - prychnęła. Nieźle?
Dobre sobie.
- Biorąc pod uwagę to, że
tylko i wyłącznie dzięki mnie mamy ten klucz, to „nieźle”, to
i tak zaszczyt – powiedział Jack z taką pewnością siebie, że
Marion stwierdziła, że w tym momencie ego Jacka rozciąga się aż
do Kalifornii.
Odegnała od siebie myśl o
głowie chłopaka, rozciągniętej niczym guma od Maryland aż do
zachodniego wybrzeża. Machnęła ręką, dając do zrozumienia, że
skończyła temat.
- Dzisiaj – powiedziała
stanowczo. Chłopak kiwnął głowa, a kosmyk przydługich włosów
spadł mu na twarz. Jack odgarnął go, co strasznie rozbawiło
Marion, bo przypominał w tym momencie wymuskanych chłopców z
reklam szamponów przeciwłupieżowych. Chyba nawet coś białego
posypało mu się z głowy, ale równie dobrze mogło się to jej
przywidzieć.
Jack wziął do ręki klucz i
zaczął obracać go w długich, chudych palcach.
- O dziewiętnastej – mruknął
chłopak.
- A jeśli... - Jack uciszył
Marion złowieszczym spojrzeniem.
- Nie ma żadnego „jeśli” -
rzekł pretensjonalnie. - Pracujesz ze mną. Słuchasz mnie. Robisz,
co każę. Rozumiesz? - Marion popatrzyła na Jacka ze zdziwieniem i
lekkim rozbawieniem.
- O co ci chodzi?
- Po prostu nie lubię, kiedy
ktoś mnie kwestionuje. Robimy to, co zaplanowaliśmy. Uda się. Nie
ma miejsca na „jeśli”.
Nawet Marion musiała, (z
niechęcią, ale jednak) przyznać, że ten dzieciak miał potencjał.
Na jej oko był nieco zbyt pewny siebie. To znaczy, ona także była
pewna siebie, ale przecież była Marion Straight. Ona to co innego.
Poza tym, im prędzej pozbędzie się Jacka, tym lepiej. Była pewna,
że o nic jej nie podejrzewał. Chyba nawet jej ufał. Trochę nawet
go polubiła, za ten buntowniczy styl bycia. Podobało jej się to,
ale była także świadoma, że może stanowić dla niej zagrożenie.
Trzeba szybko wykonać ten plan i znikać z tego miejsca.
Jack podszedł do automatu
telefonicznego. Rozejrzał się dookoła, po czym szybko wykręcił
numer. Po chwili w słuchawce usłyszał znajomy głos.
- Halo? - Chłopak odetchnął z
ulgą. Z jego serca spał naprawdę ogromny ciężar, chociaż to
logiczne, że nie był odpowiedzialny za to, co dzieje się „na
zewnątrz”. Niemniej od pewnego czasu czuł, że był podporą
grupy. Chociaż to jasne, że Aaron zawsze był tym bohaterem.
To nic, że Jack był jakieś kwadrylion razy bardziej rozgarnięty,
przecież to Aaron miał krzepę. Też mi coś, przeszło
mu przez myśl, jednak próbował zniwelować to uczucie, sytuacja
była zbyt poważna, by rozdrapywać dawne rany.
- Aaron? Stary, trzymasz się
jakoś? - zagadnął zmartwionym tonem Jack. Po tym co stało się z
biedną Rosie1, jego przyjaciel wydawał się całkowicie
załamany, przez co stał się bardzo łatwym celem dla wampira. Nie
żeby sobie nie zasłużył, ale... Ale, kurde, to był jednak
przyjaciel.
- Jasne... Jak tam, no wiesz...
Conrad? - Imię ledwo przeszło mu przez gardło. Wypowiedział je z
obrzydzeniem, którego nie powstydziłby się sam Jack. Chłopak
mimowolnie zdobył się na lekki uśmieszek. Aaron nienawidził tego
chuja tak samo jak Jack, a może nawet bardziej.
- Właśnie mam przełom.
Słuchaj, jest tu dziewczyna... Ona wie o Conradzie, nie wiem skąd,
ale nie jest łowcą – powiedział Jack szybkim tempem, po czym
znów rozglądnął się dookoła i przycisnął bardziej słuchawkę.
- Współpracuję z nią.
- A nie sądzisz, że kłamie? -
spytał powątpiewająco Aaron.
- Och, jasne, że kłamie! To po
niej widać. Ale ma lepszą sytuację niż ja, no i wydaje się, że
ta skurwielska pijawka ją lubi. Poza tym, nie powiedziałem jej nic
ważnego. Nie ma takiej opcji, żeby domyśliła się, o co naprawdę
chodzi.
- Mam nadzieję.
- Dobra, nieważne, będę ci
meldował jak coś odkryjemy. Więcej nie mogę na razie powiedzieć.
Ciągle czuję wzrok tej pijawy na plecach. - Mimowolnie się
wzdrygnął. Miał stałe wrażenie, że Conrad był dosłownie
wszędzie. Ostatnio nawet podejrzewał, że schował się w wazonie z
kwiatami, który Jack dostał od ojca. - A jak tam Bill? - W
słuchawce zapadła cisza. Jack spodziewał się tego. Zawsze, gdy
zahaczał o temat Billa, Aaron wydawał się być zmieszany. Bill
może nie górował w rankingu Mensy, ale serce miał ze złota. Jego
problem polegał na tym, że najpierw robił, potem myślał nad
konsekwencjami, chociaż... Nie, w ogóle nie myślał nad
konsekwencjami. Ale po twypadku z jego kuzynem, Kennethem2,
stał się jeszcze bardziej porywczy. Chciał zemsty, jednak nie był
w stanie samodzielnie obmyślić skutecznego planu. Szkoda, że nie
był tego świadomy.
- No wiesz, raz lepiej, raz
gorzej... I... - zająknął się Aaron.
- I...? I co? - spytał
gorączkowo Jack. O nie. Ten ton u Aarona mógł oznaczać tylko
dwie rzeczy. Bill zrobił coś głupiego albo Bill ma zamiar zrobić
coś głupiego.
- Ehm... On tak jakby powiedział,
że przyjedzie do ciebie, zobaczyć co z tobą i wiesz... - przyznał
z zażenowaniem Aaron.
- CO?! - krzyknął Jack, a kilka
głów obróciło się w jego stronę. Ściszył głos i dodał: -
Nie, nie, nie, musisz go powstrzymać, słyszysz? MUSISZ – przerwał
i poprawił się z niechęcią – Pijawa go widziała. Aaron, on go
widział! Jeśli ten debil tutaj przyjdzie, to kurwa nie wróci, i
wiesz o tym!
- Myślisz, że co próbuję
zrobić? Nie siedzę z założonymi rękoma, ale on się uparł.
Mówi, ze to coś zajebiście ważnego, że nie może dłużej
czekać.
Jack pacnął się dłonią w
czoło. Świecie, dlaczego tworzysz takich idiotów?!
- To niech powie to tobie, ja
pierdole, myślałem, że ostatnie wydarzenia trochę go odkretyniły!
- podniósł głos, zaabsorbowany bezmyślnością Billa.
- Taa, wiem. Naprawdę, staram
się, Jack, ale nie zatrzymam go siłą.
- Może powinieneś spróbować?
- No właśnie, co to dla ciebie, Aaronie, nasz bohaterze? Nie
myśl tak, to twój przyjaciel, skarcił
się w duchu.
- Dobrze wiesz, że jak Bill
będzie chciał iść, to pójdzie chociażby mieli go rozstrzelać
po drodze.
- To chociaż go przetrzymaj
jakoś, no nie wiem. Cokolwiek. Jak wszystko wypali, to będę miał
adres niedługo.
- Coś wymyślę. W ogóle
gadałeś ostatnio z ojcem?
- Tak. Nawet niedawno u mnie był.
Dostałem kwiaty – parsknął mimowolnie śmiechem. - A co?
- Hmm... Wydaje się być
przybity. I to tak solidnie.
- Trochę trudno mu się dziwić,
skoro jego syn jest w psychiatryku. - Naprawdę, Aaron, jak na
bohatera powinieneś mieć bardziej rozwiniętą umiejętność
dedukcji.
- Nie chodzi o to. - Jack
niemalże zobaczył jakże charakterystyczne dla Aarona zbywające
machniecie ręką. - Byłam u was ostatnio z tatą. Wiesz, polują
teraz na jakąś pijawkę razem. - Przystanął na chwilę, jakby
ważył słowa. - Wiedziałeś, że twoja mama wyprowadziła się do
babci? - wypalił.
Jack zrobił wielkie oczy i
niemalże wypuścił słuchawkę z ręki.
- C-co?! Dlaczego?
- Oficjalnie tego nie wiem. -
Jack wywrócił oczami. Zawsze, kiedy Aaron wiedział coś, czego nie
powinien, powtarzał tą głupią frazę. Chyba myślał, że jest
przez to zabawniejszy, czy coś. Ale w końcu bohaterowie
zazwyczaj nie słynęli z dobrego żartu. - Wychodzi na to, że twoja
mama obwinia Teda za to, co ci się stało.
- To jest... To jest głupota! -
wybuchnął Jack, nie mogąc znaleźć odpowiedniejszych słów.
- Jezu – szepnął
zdenerwowanym głosem Aaron. - Idzie ojciec, słuchaj, muszę
kończyć. Uważaj na siebie.
- Aaron, cze... – zaczął
Jack, jednak w słuchawce usłyszał już tylko sygnał.
Conrad z ulgą uznał, że to
koniec ich rozmowy. Denerwował go niezwykle mały, jak na wampira,
zasięg słuchu. Żeby słyszeć dokładnie słowa wydobywające się
z słuchawki telefonu, musiał stać tuż przy oknie, co oznaczało,
że co chwila zmuszony był poprawiać niesforne zasłony, które
przepuszczały niewielkie ilości promieni słonecznych. Co sekundę
jakiś poblask boleśnie obijał się o jego porcelanową skórę,
pozostawiając na niej niezwykle bolesne poparzenia.
Miał wrażenie, że wszystko
wymykało mu się spod kontroli. Obawiał się łowców, gdyż
niejeden zabił już wampira silniejszego niż on. Bardzo był
zainteresowany zabiciem tego uroczego blondynka, Billa. W końcu on i
Jack bezczelnie przeszkodzili mu i Valentinie dokończenie dzieła.
Gdyby nie zależało mu na pracy, zabiłby chłopaka, ale nie chciał
ryzykować, tym bardziej, że Jack był bardzo sprytny. Może o tym
nie wiedział, ale praktycznie uniemożliwił Conradowi wykonanie
jakiegokolwiek ruchu. Valentina by go wyśmiała.
Od samego początku opowiadał o
tym, że Conrad był wampirem. To oczywiste, że nikt mu nie wierzył,
ale gdyby nagle zniknął, to on byłby pierwszym podejrzanym. Poza
tym Jack wiedział, co robił. Grał z Conradem w gierki. Próbował
wyprowadzić go z równowagi za każdym razem. A Conrad nic nie mógł
zrobić. Nie chciał przyznawać, że po prostu nie potrafił
zapanować nad umysłem Jacka. Nie potrafił. Z niektórymi szło mu
gładko, ale wszystko zależało od siły danej osoby. Silniejsze
umysły było celem nie do osiągnięcia.
Musiał zachować spokój. Na
razie nie było istotnego zagrożenia. W końcu co mogła mu zrobić
para nastolatków? Nawet jeśli było ich więcej, to przecież on
był wampirem! Potrafił zgładzić ich w jednej sekundzie, więc
czym tu się przejmować? To on tutaj pociąga za sznurki, żaden
dzieciak! I o jakim planie oni mówili? Irytowało go, że nie
potrafił odczytać myśli ani Jacka ani Marion. A może ją ostrzec?
Nie... To byłoby głupie. Valentiny też nie poprosi o pomoc,
najpierw by go wyśmiała, potem zabiłaby ich obu.
Pozostało mu czekać.
________________________
1 „Z
wypiekami na policzkach czytał o zabójstwie nastolatki i mruczał
pod nosem „nie, nie, nie”. Nerwowo zjechał na dół strony,
gdzie umieszczono zdjęcie zamordowanej. Jack krzyknął przeraźliwie
i wybuchnął płaczem. Zdjęcie przedstawiało niejaką Rose
Stanley, szesnastolatkę z Baltimore.” - Rozdział VIII – Wizyta
Valentiny. Tak dla przypomnienia, bo to ważne.
2 Nie
było o tym słowa, wyjaśni się to wkrótce.
Witam! Ten rozdział
jest stary, to znaczy napisałam go w czerwcu XD. Oczywiście
popoprawiałam to i owo, wyłapałam niektóre błędy [pewnie i tak jest
ich cała masa]. Mam jeszcze tylko kawałek [pół strony?] rozdziału
16. i tą całą „niespodziankę”, którą miałam opublikować.
No to co z nią? Opublikuję ją, ale przez ten czas, kiedy mnie nie
było, zmieniła się trochę koncepcja i muszę to napisać od nowa.
Będzie może po tym rozdziale, a może jeszcze po następnym. Posty
mam zamiar dodawać nie tak szybko, jak przedtem. Ale myślę, że
nie będzie przerw dłuższych niż trzy tygodnie. A jeśli nawet, to
o tym powiadomię. Bardzo się ucieszyłam, że jednak ktoś chce
czytać to opowiadanie :). Naprawdę, każdy szczery komentarz ma dla
mnie wielkie znaczenie, szczególnie teraz, kiedy chcę odbudować
tego bloga :>. Może ten rozdział nie jest jakiś pasjonujący,
ale już następny będzie przełomowy. I to nie tylko pod względem
fabularnym. To będzie pierwszy post napisany po przerwie. Mam
nadzieję, że Was nie zawiodę.
Zmiany dotyczące
rozdziałów. Cóż, nie chcę pisać tego opowiadania od nowa, a by
się przydało, bo nie podoba mi się mój pobieżny styl i to, że
akcja według mnie gna jak szalona, ale już trudno. W każdym razie,
rozdziały na pewno będą dłuższe i, mam nadzieję, lepsze.
Dlatego ten post nie jest taki, jaki bym chciała, ale naprawdę nie
mam ochoty pisać tego drugi raz, wolę się skupić na następnych.
I takie
organizacyjne sprawy. Jeśli kolor, czcionka czy cokolwiek
przeszkadzają Wam w czytaniu, napiszcie. Chciałam dodać ten widget
„obserwatorzy”, ale nie wiem, gdzie go wcisnąć, bo jak robiłam
ten szablon, to nie pomyślałam w ogóle o tym xd. Najwyżej będzie
gdzieś z boku i będzie głupio wyglądać. A co tam, funkcjonalność
ważniejsza niż wygląd. I zakładka "bohaterowie". Na razie tylko są zdjęcia, jednak mam zamiar zrobić coś innego, coś ciekawszego, ale to też zajmie trochę czasu. I jeszcze kilka zakładek mam w planach, w najbliższym czasie się pojawią.
Co do tytułu posta, to oczywiście nietrudno się zorientować, że jest o Aaronie. Właściwie rozmowa Jacka z Aaronem znaczy więcej, niż może się wydawać.
GDYBY ktoś chciał przeczytać o tym, dlaczego mnie nie było, wystarczy, że kliknie w STARSZE POSTY.
Pozdrawiam! :)
Akurat przeglądałam u siebie zakładkę z najnowszymi postami i kiedy zobaczyłam, że dodałaś rozdział, od razu weszłam przeczytać, ciekawa, co tam wymyśliłaś ciekawego po tylu miesiącach ;).
OdpowiedzUsuńNie zawiodłam się. Naprawdę cieszę się, że wróciłaś do tej historii, bo to jedno z lepszych wampirycznych opowiadań, jakie czytałam. I co najważniejsze, nie ma nic wspólnego z Pamiętnikami Wampirów, których nie znoszę! To po prostu osobna historia. Oryginalna.
Zastanawiam się, kto napadł na tą Katie. Czyżby ktoś powiązany z Marion i Jackiem, a może ktoś z nich? Albo ktoś jeszcze inny... Kurczę, sama nie wiem.
Zresztą zauważyłam, że Marion i Jack niespecjalnie za sobą przepadają, ale jednak mimo wszystko współpracują. Jack ewidentnie ma uraz do Conrada, o czym świadczy także jego rozmowa z Aaronem. A ty napisałaś, że ta rozmowa ma znaczenie, więc jestem ciekawa tego wątku, i zastanawiam się, o co chodzi z łowcami. Czyżby poszukiwali oni wampirów? Wnioskuję, że Jack też do nich należy, i może właśnie dlatego przeniknął w to miejsce, by być bliżej Conrada? Nawiasem mówiąc, troszkę on wybrakowany jest, skoro nie może nawet dobrze podsłuchać rozmowy ^^. Ciekawi mnie, jaka jest przyczyna tego, że jest słabszy niż inne wampiry i zastanawia mnie ciąg dalszy tej historii.
Sorry, że komentarz taki zagmatwany, dzisiaj coś odweniona jestem, a wypadałoby jeszcze popisać, ech... Kompletnie nic mi się nie chce.
Tak poza tym, świetny szablon, sama robiłaś? Jak tak, to naprawdę dobry. I świetnie napisy wyszły, ja z napisami mam największe problemy, dlatego ich nie robię.
Katie zaatakował Jack, żeby wywabić pielęgniarkę z gabinetu po to, by Marion mogła zdobyć klucz :). Conrad jest bardziej wybrakowany, niż sie może wydawać i będzie to miało dla niego zgubne konsekwencje :). Jego historia jest dużo bardziej złożona niż by się mogło wydawać, ale na razie jej ni zdradzam. W następnych rozdziałach będzie więcej scen Marion-Conrad, gdzie będzie można zauwazyć jego słabości :) Tak, szablon sama robiłam i ciesze się, że Ci się podoba. Na napisy to mam zawsze ten sam schemat - ustawiam jako "nakładka", jeśli coś jest niewidoczne, to poprawiam ręcznie. Według mnie właśnie napisy nadają charakter, poza tym bardzo lubię nadawać szablonom jakieś, ze tak powiem znaczenie, jak w tym przypadku napisy na Marion, typu cruel, slayer, psycho :) A i tak szablon zawsze robię spontanicznie, nie mając absolutnie żadnego planu na to, jak będzie wyglądał :)Pozdrawiam!
UsuńMiło wrócić do Twojej historii po takim czacie, chociaż szczerze się przyznam, że dużo szczegółów mi umknęło z pamięci, przez co ten rozdział czytało mi się trochę ciężej.
OdpowiedzUsuńTutaj Marion mnie nie irytowała, chociaż w poprzednich rozdziałach zdecydowanie tak było. W tym rozdziale jednak się na coś przydała i nawet zdobyła klucze, chociaż jak to na nią przystało dopisała sobie większe zasługi niż powinna. Dobrze, że mózgiem w ich drużynie mimo wszystko pozostaje Jack. A tak nawiasem jestem bardzo ciekawa, czego on jej konkretnie nie mówi. Myślę, że za całą jego niechęcią do Conrada kryje się znacznie więcej, niż można przypuszczać.
Widać, że sam Conrad chętnie pozbyłby się Jacka, ale ma co do tego nieco związane ręce, bo od razu podejrzenia zostałyby skierowane na niego. Wciąż mnie zastanawia, dlaczego Conrad jest wampirem z takimi ubytkami - nawet jego słuch jest jakiś taki... niewampirzy, że tak to ujmę ;d
W każdym razie bardzo dobrze i przyjemnie się czytało, a ta czcionka jest znacznie lepsza od tamtej różowej. Na koniec jeszcze wspomnę, że Gaspard na Conrada to bardzo dobry wybór :)
Pozdrawiam serdecznie!
Wiem właśnie, że pewnie wiele rzeczy już nie pamiętacie, dlatego na przykład dodałam tą adnotację, że sprawa pochodzi z rozdziału viii. Myslę, że następne nie będą tak ciężkie, bo mam zamiar tak celowo napomknąć to, co się wydarzyło, więc wszystko sobie przypomnicie :) A jeśli uznam, ze czegos możecie nie pamiętać, to napiszę pod rozdziałem, czy dam adnotację. Conrad jest po prostu wybrakowany, nie ma co ukrywać, ale powód tego jest bardziej złożony niż się wydaje. Marion ma takie zadanie w tym opowiadaniu, irytować. Mnie też irytuje, ale przez to tak ciekawie się o niej pisze. Wcielając się w nią, wcielam się w typ osobowości, której nie cierpię, to ciekawe doświadczenie :) Od bardzo dawno kocham Gasparda, ale miałam taką wizję, że Conrad ma wyglądac jak młody Leonardo DiCaprio, mam tu na myśli czasy Titanica, ale nie mogłam znaleźć zdjęć, na których nie wyglądałby jak wymuskany laluś, a jeśli juz znalazłam, to były okropnej jakości. A teraz coraz bardziej przekonuję sie do Gasparda, bo przypomina mi moją ostatnio wielką miłość - Toby'ego z Pretty Little Liars :P. Tylko Gaspard jest ładniejszy :P. I chyba powoli cała koncepcja wyglądu Conrada mi się zmienia. Teraz częściej wyobrażam sobie go jak Gasparda niż Leo :X. Pozdrawiam! :)
Usuń