niedziela, 13 maja 2012

ROZDZIAŁ III: Opinia o pacjencie

- Dzień dobry, z tej strony Alexander Straight. Wysłałem do waszego ośrodka siostrę, Marion Straight – powiedział chłopak, wyraźnie wypowiadając imię siostry do słuchawki.

- Mógłby pan powtórzyć nazwisko? - spytała mechanicznym głosem recepcjonistka.

- Straight. - Alexander usłyszał stukanie palców na klawiaturze.

- Tak, istotnie, pańska siostra była tutaj przez trzy miesiące, została zwolniona na specjalne życzenie swojego terapeuty.

- Były z nią jakieś kłopoty? - zapytał idiotycznie chłopak.

- Proszę pana, wszystkie informacje znajdują się w przebiegu leczenia pacjenta, którego kopię wysyłamy pocztą, trzy dni po zakończeniu pobytu w ośrodku. - Chłopak zmarszczył czoło i rzekł:

- Chyba zaszła pomyłka. Nie otrzymaliśmy żadnego przebiegu leczenia.

Recepcjonistka poprosiła o adres i dokładne dane Marion.

- Na wskazany adres dokumenty zostały dostarczone. Być może ktoś inny z rodziny je odebrał. Czy to już wszystko?

- Niech pani poczeka. Byłaby możliwość wysłania jeszcze jednej kopii?

- Przykro mi, panie Straight, dokument jest wysyłany jednorazowo.

- Nie można zrobić wyjątku? - spytał nachalnie Alexander.

- Nie, panie Straight. A teraz jeśli pan wybaczy...

W słuchawce zapanowała głucha cisza.

- Suka - podsumował Alexander.



Pokój należący do Christine Leminghton był odzwierciedleniem jej duszy. Ściany koloru fuksji raziły w oczy, ale nadawały pomieszczeniu jakiś magiczny nastrój. Zawsze było tu bardzo jasno i ciepło. Ciemnofioletowe, satynowe zasłony spływały do ziemi, błyszcząc w promieniach słońca. Na samym środku stało potężne łoże z baldachimem w ulubionym kolorze Christine – amarantowym. Oprócz tego po bokach pokoju stały regały z książkami, szafa na ubrania, ogromne lustro i telewizor. Na ścianach wisiało mnóstwo obrazów. Między innymi kopie „Damy z łasiczką” i „Gwieździstej nocy”.

Autorem projektu całego wnętrza był sam Alexander. Matka zawsze marzyła o pokoju z bajki. Była takim dużym dzieckiem.

Nie załamała się, gdy lekarz rzekł: „Stwardnienie rozsiane”. Nie załamała się, gdy odszedł od niej mąż. Nie załamała się nawet, gdy została inwalidką. Była pełna radości, życiowego optymizmu, którego tak brakowało jej dzieciom.

Alexander i Marion byli podobni do ojca. Parszywy sukinsyn, który zostawił ją, gdy dowiedział się o chorobie. Christine musiała błagać syna, by nie roztrzaskał głowy Bruce'owi Straight. W głębi duszy jednak wierzyła, że jej dzieci nie wyrosną na kogoś takiego. A przynajmniej Alexander. Może był porywczy, czasem zbyt agresywny, ale serce miał na właściwym miejscu. Bardziej martwiła ją Marion. Wyrachowanie i oziębłość biły od niej na kilometr. Gdy na nią patrzyła miała przed oczami Bruce'a, opartego nonszalancko o kolumnę, spoglądającego na wszystkich z wyższością, podczas jej pierwszego dnia w college'u.

Christine leżała na łóżku z książką w rękach. Zniszczony egzemplarz „Przeminęło z wiatrem” był nagrodą za konkurs literacki, który wygrała jeszcze za czasów szkoły średniej. Patrząc w przeszłość, żałowała, że nie zajęła się pisaniem. Czasami siadała przy biurku i zapełniała kartki zeszytu krótkimi opowiadaniami. Marzyła o tym, by wydać książkę. Niedawno wpadł jej do głowy pomysł na książkę, i Christine zaczęła się poważnie zastanawiać nad jego spisaniem.

- Mamo, czy przyszły jakieś dokumenty z ośrodka Marion? - zapytał Alexander, stojąc w progu pokoju. Christine poprawiła okulary na nosie. Mimo swoich czterdziestu pięciu lat, wyglądała promiennie i świeżo. Złote, puszyste włosy opadały falami na ramiona, a ciepłe, brązowe oczy patrzyły na świat z dobrocią.

- Nic mi o tym nie wiadomo, ale... - Christine nie dokończyła, bo Alexander wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami.

Chłopak, cały wzburzony wtargnął do pokoju Marion. Rozglądnął się po zabałaganionym pomieszczeniu i podszedł do biurka. Rozsuwał po kolei każdą szufladę, jednak bez skutku. Gdzie to schowałaś, mała szmato?

Przetrząsnął calutką szafę z ubraniami, jednak również nic nie znalazł. Gdy miał już się poddać przyszedł mu do głowy dziwny pomysł. Nie, to zbyt banalne, tak robią w serialach wszystkie nastolatki, pomyślał. A jednak zajrzał pod łóżko. Ku swojemu zdziwieniu znalazł tam jakieś czarne pudełko. Wyciągnął przedmiot, który okazał się być kufrem zamykanym na klucz.

To było tak banalne, że aż rozsądne.

Alexander szybko pobiegł do przedpokoju i wyjął z szuflady młotek.

Jednym uderzeniem roztrzaskał to jakże wymyślne zabezpieczenie.

W środku znajdował się pamiętnik Marion, trochę pieniędzy, kilka torebek z dziwnymi substancjami (Alexandra przestało już to obchodzić, zbyt często była przyłapywana z prochami przy sobie), i w końcu, szara teczka z napisem: „PRZEBIEG LECZENIA PACJENTA”.

Alexander usiadł na łóżku i otworzył skoroszyt. Pierwsze strony zawierały ogólne dane Marion, daty i inne bzdety. Przewrócił kilka stron dalej i natrafił na informacje, na których mu zależało.

OPINIA O PACJENCIE

Psychoterapeuta Conrad Fern



Dwumetrowa dziura w panelach odsłaniała żelazną klapę. Conrad otworzył ją, a ich oczom ukazały się bardzo strome, niebezpiecznie wyglądające schody. Dziewczyna popatrzyła na nie z obawą, ale zanim zdołała wypowiedzieć słowa sprzeciwu, wampir chwycił ją wpół i niemalże brutalnie zrzucił na dół.

- Co z tobą? Nie umiem, kurwa latać! - krzyknęła, gdy oboje byli już na dole. Conrad miał jeden, dosyć poważny problem. Nie umiał szacować swojej siły i nawet nie zdawał sobie sprawy, że zwykłego człowieka mogłoby to zaboleć. Po prostu czasem zapominał, jak niski jest ludzki próg bólu.

- Schody są tylko iluzją, to kilka desek na sznurku – rzekł ze stoickim spokojem Conrad. Zapalił świecę, która jakimś magicznym sposobem znalazła się w jego rękach, i Marion zobaczyła. Deski poustawiane były w sposób imitujący schody, a łączył je gruby, dosyć solidny sznur. - To bardzo proste. Pierwsze pięć desek jest stabilnych, pójdziesz dalej, i wpadasz prosto w – odsłonił ostatnią belkę, była za nią czarna płachta, której z góry absolutnie nie dało się zauważyć, wampir odsunął ją lekko, a oczom Marion ukazały się srebrne ostrza, powbijane w kawał drewna o powierzchni dwóch metrów – małą pułapkę – dokończył Conrad z uśmiechem pełnym satysfakcji.

- I po co tyle trudu? - spytała zdumiona Marion. - To nie zabije wampira – spojrzała na niego podejrzliwie – to znaczy, myślę, że to nie zabije wampira.

- Oczywiście, że nie. Ale spowolni.

Podziemne pomieszczenie było raczej grotą. Pochodnie wiszące na skalistych ścianach, zapalane kolejno przez Conrada, nadawały temu miejscu średniowieczny klimat. W przeciwieństwie do górnego pokoju, unosił się tutaj bardzo przyjemny, łagodny zapach.

Conrad szedł dumnie, z świecą wzniesioną lekko ku górze. Przypominał teraz do bólu szablonowego wampira ze starych filmów. Długi do kolan płaszcz wznosił się lekko przy każdym kroku, nadając jego krokom jakąś dziwną elegancję. Marion nie mogła oderwać od niego wzroku. Było w tym coś pięknego. Czy on robił to specjalnie, czy nawet nie zdawał sobie sprawy, jak zjawiskowo to wygląda?

Dziewczyna czuła coraz większe podniecenie, w związku z chwilą, która niedługo nadejdzie. Źrenice rozszerzyły jej się nienaturalnie, a serce łomotało w piersi. Była ciekawa, czy Conrad może je usłyszeć.

Wampir nie odzywał się przez całą drogę. Co jakiś czas odwracał się tylko, by sprawdzić, czy dziewczyna idzie za nim. Próbował wmówić sobie, że jest inaczej, ale także był podekscytowany. Perspektywa posiadania towarzysza, sprawiała, że czuł radość. Szczególnie, że będzie to dziewczyna tak podobna do Mary Luanne...

W końcu doszli do mosiężnych drzwi, a właściwie – wrót. Conrad obrócił się, sprawiając, że dziewczyna prawie na niego wpadła. Spojrzała na tę doskonałą twarz i rozmarzyła się na myśl, że sama będzie tak wyglądać. Niebieskie oczy zamigotały, gdy padł na nie płomień świecy. Wampir położył jej dłonie na ramionach, schylił się nieco, by mogli spojrzeć sobie w oczy i szepnął:

- Umarli będą pluć na twój grób. - I patrzył na nią jeszcze przez chwilę. Nie rozumiała przekazu, jaki krył się w tych słowach, ale nieszczególnie ją to teraz obchodziło. Chciała zrobić to jak najszybciej. Uniosła brwi i prychnęła z ignorancją.

Wampir pokręcił głową z niedowierzaniem.

- Nie masz pojęcia, na co się decydujesz. Całą wieczność będziesz żałować tego wyboru. Jesteś tylko głupią, zuchwałą, narcystyczną małolatą i nie masz pojęcia o życiu. - Marion westchnęła ze znudzeniem. - Ale dam ci to, czego pragniesz – ciągnął Conrad, nie zważając na bezczelność dziewczyny. - A jakże! Tylko po to, by udowodnić ci, że mam rację. Nie mam żadnego powodu, który powstrzymywałby mnie od rozszarpania cię na strzępy tu i teraz. Ale zasługujesz na coś gorszego.

Zamilknął i nie czekając na odpowiedź Marion, otworzył drzwi i wszedł do pogrążonego w mroku, kolistego pomieszczenia.

Pomimo sympatii do tej dziewczyny, po prostu nie mógł jej słuchać. Ona uważała wampiryzm za coś pięknego! A wampiry niemalże za świętych! To był absurd. Wampiry to potwory, sługusy szatana, mordercy... Chyba jedynie socjopata nie widziałby w nich nic złego.

Conrad porozpalał pochodnie. Pomieszczenie było niemalże puste, jeśli nie liczyć zniszczonego kredensu i zupełnie niepasującego do tego miejsca, wspaniałego wiktoriańskiego łoża.

Wampir wyjął z barku butelkę z czerwonym płynem – krew, pomyślała Marion – i kieliszek. Napełnił go do połowy i upił łyk.

- Jeśli usiądziesz, będzie ci wygodniej – stwierdził, wskazując ręką na łóżko.

- Zdaje się, że nie jestem pierwsza – rzekła Marion.

- W rzeczy samej – powiedział wampir, odkładając pusty kieliszek z powrotem do barku.

Conrad zajął miejsce obok Marion. Niemalże z czułością odgarnął jej za ucho kosmyk włosów, odsłaniając szyję. Już dostrzegał tętnicę pulsującą pod jej skórą.

- Jesteś tego pewna? - szepnął.

- A niby mam jakiś wybór? - spytała retorycznie, przewracając oczami. 
- Nie – odrzekł melodyjnie wampir, po czym wbił kły w jej szyję.
 
 ________________________

Rozdział trzeci mamy za sobą. Dodam tylko, że następne kilka rozdziałów będzie o przeszłości Marion, m.in. o tym, jak poznała Conrada,niektóre ważniejsze wydarzenia, bo to napisane być musi, czy tego chcę [a uwierzcie, nie lubię pisać o Marion], czy nie. Wena mnie łapie podczas nieoczekiwanych momentów, połowę tego rozdziału wymyśliłam, czytając inne opowiadanie. Nie miało tak być, ale uznałam, że na moment przemiany Marion poświęcę więcej miejsca,bo miało to znaleźć się jeszcze w tym rozdziale.

Dziękuję serdecznie za opinie, jak je czytam to wyglądam tak: oh stop it, you :)

Jest to dla mnie bardzo ważne, bo powiedzmy sobie szczerze, każdy chce mieć kogoś, kto by czytał jego wypociny.

Co do tego dokumentu z opinią terapeuty, to honestly? Nie mam pojęcia jak wygląda taka opinia. A już w ogóle nie mam pojęcia, czy wysyłają jakiś przebieg leczenia. Po prostu było mi to potrzebne, jeśli coś spieprzyłam, a ktoś wie, jak to naprawdę wygląda, to napiszcie.

Myślę nad dodaniem muzyki do rozdziałów, mówię oczywiście o muzyce instrumentalnej. Nie wiem, jak niektórzy potrafią czytać opowiadanie z podkładem ze słowami. Ja nie mogę się skoncentrować...

Dodałam nowy szablon, mam nadzieję, że może być :>

Pozdrawiam, do napisania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz