- Dzień dobry, z
tej strony Alexander Straight. Wysłałem do waszego ośrodka
siostrę, Marion Straight – powiedział chłopak, wyraźnie
wypowiadając imię siostry do słuchawki.
- Mógłby pan
powtórzyć nazwisko? - spytała mechanicznym głosem recepcjonistka.
- Straight. -
Alexander usłyszał stukanie palców na klawiaturze.
- Tak, istotnie,
pańska siostra była tutaj przez trzy miesiące, została zwolniona
na specjalne życzenie swojego terapeuty.
- Były z nią
jakieś kłopoty? - zapytał idiotycznie chłopak.
- Proszę pana,
wszystkie informacje znajdują się w przebiegu leczenia pacjenta,
którego kopię wysyłamy pocztą, trzy dni po zakończeniu pobytu w
ośrodku. - Chłopak zmarszczył czoło i rzekł:
- Chyba zaszła
pomyłka. Nie otrzymaliśmy żadnego przebiegu leczenia.
Recepcjonistka
poprosiła o adres i dokładne dane Marion.
- Na wskazany adres
dokumenty zostały dostarczone. Być może ktoś inny z rodziny je
odebrał. Czy to już wszystko?
- Niech pani
poczeka. Byłaby możliwość wysłania jeszcze jednej kopii?
- Przykro mi, panie
Straight, dokument jest wysyłany jednorazowo.
- Nie można zrobić
wyjątku? - spytał nachalnie Alexander.
- Nie, panie
Straight. A teraz jeśli pan wybaczy...
W słuchawce
zapanowała głucha cisza.
- Suka - podsumował
Alexander.
Pokój należący do
Christine Leminghton był odzwierciedleniem jej duszy. Ściany koloru
fuksji raziły w oczy, ale nadawały pomieszczeniu jakiś magiczny
nastrój. Zawsze było tu bardzo jasno i ciepło. Ciemnofioletowe,
satynowe zasłony spływały do ziemi, błyszcząc w promieniach
słońca. Na samym środku stało potężne łoże z baldachimem w
ulubionym kolorze Christine – amarantowym. Oprócz tego po bokach
pokoju stały regały z książkami, szafa na ubrania, ogromne lustro
i telewizor. Na ścianach wisiało mnóstwo obrazów. Między innymi
kopie „Damy z łasiczką” i „Gwieździstej nocy”.
Autorem projektu
całego wnętrza był sam Alexander. Matka zawsze marzyła o pokoju z
bajki. Była takim dużym dzieckiem.
Nie załamała się,
gdy lekarz rzekł: „Stwardnienie rozsiane”. Nie załamała się,
gdy odszedł od niej mąż. Nie załamała się nawet, gdy została
inwalidką. Była pełna radości, życiowego optymizmu, którego tak
brakowało jej dzieciom.
Alexander i Marion
byli podobni do ojca. Parszywy sukinsyn, który zostawił ją, gdy
dowiedział się o chorobie. Christine musiała błagać syna, by nie
roztrzaskał głowy Bruce'owi Straight. W głębi duszy jednak
wierzyła, że jej dzieci nie wyrosną na kogoś takiego. A
przynajmniej Alexander. Może był porywczy, czasem zbyt agresywny,
ale serce miał na właściwym miejscu. Bardziej martwiła ją
Marion. Wyrachowanie i oziębłość biły od niej na kilometr. Gdy
na nią patrzyła miała przed oczami Bruce'a, opartego nonszalancko
o kolumnę, spoglądającego na wszystkich z wyższością, podczas
jej pierwszego dnia w college'u.
Christine leżała
na łóżku z książką w rękach. Zniszczony egzemplarz „Przeminęło
z wiatrem” był nagrodą za konkurs literacki, który wygrała
jeszcze za czasów szkoły średniej. Patrząc w przeszłość,
żałowała, że nie zajęła się pisaniem. Czasami siadała przy
biurku i zapełniała kartki zeszytu krótkimi opowiadaniami. Marzyła
o tym, by wydać książkę. Niedawno wpadł jej do głowy pomysł na
książkę, i Christine zaczęła się poważnie zastanawiać nad
jego spisaniem.
- Mamo, czy przyszły
jakieś dokumenty z ośrodka Marion? - zapytał Alexander, stojąc w
progu pokoju. Christine poprawiła okulary na nosie. Mimo swoich
czterdziestu pięciu lat, wyglądała promiennie i świeżo. Złote,
puszyste włosy opadały falami na ramiona, a ciepłe, brązowe oczy
patrzyły na świat z dobrocią.
- Nic mi o tym nie
wiadomo, ale... - Christine nie dokończyła, bo Alexander wyszedł z
pokoju, trzaskając drzwiami.
Chłopak, cały
wzburzony wtargnął do pokoju Marion. Rozglądnął się po
zabałaganionym pomieszczeniu i podszedł do biurka. Rozsuwał po
kolei każdą szufladę, jednak bez skutku. Gdzie to schowałaś,
mała szmato?
Przetrząsnął
calutką szafę z ubraniami, jednak również nic nie znalazł. Gdy
miał już się poddać przyszedł mu do głowy dziwny pomysł. Nie,
to zbyt banalne, tak robią w serialach wszystkie nastolatki,
pomyślał. A jednak zajrzał pod łóżko. Ku swojemu zdziwieniu
znalazł tam jakieś czarne pudełko. Wyciągnął przedmiot, który
okazał się być kufrem zamykanym na klucz.
To było tak
banalne, że aż rozsądne.
Alexander szybko
pobiegł do przedpokoju i wyjął z szuflady młotek.
Jednym uderzeniem
roztrzaskał to jakże wymyślne zabezpieczenie.
W środku znajdował
się pamiętnik Marion, trochę pieniędzy, kilka torebek z dziwnymi
substancjami (Alexandra przestało już to obchodzić, zbyt często
była przyłapywana z prochami przy sobie), i w końcu, szara teczka
z napisem: „PRZEBIEG LECZENIA PACJENTA”.
Alexander usiadł na
łóżku i otworzył skoroszyt. Pierwsze strony zawierały ogólne
dane Marion, daty i inne bzdety. Przewrócił kilka stron dalej i
natrafił na informacje, na których mu zależało.
OPINIA
O PACJENCIE
Psychoterapeuta
Conrad Fern
Dwumetrowa dziura w
panelach odsłaniała żelazną klapę. Conrad otworzył ją, a ich
oczom ukazały się bardzo strome, niebezpiecznie wyglądające
schody. Dziewczyna popatrzyła na nie z obawą, ale zanim zdołała
wypowiedzieć słowa sprzeciwu, wampir chwycił ją wpół i niemalże
brutalnie zrzucił na dół.
- Co z tobą? Nie
umiem, kurwa latać! - krzyknęła, gdy oboje byli już na dole.
Conrad miał jeden, dosyć poważny problem. Nie umiał szacować
swojej siły i nawet nie zdawał sobie sprawy, że zwykłego
człowieka mogłoby to zaboleć. Po prostu czasem zapominał, jak
niski jest ludzki próg bólu.
- Schody są tylko
iluzją, to kilka desek na sznurku – rzekł ze stoickim spokojem
Conrad. Zapalił świecę, która jakimś magicznym sposobem znalazła
się w jego rękach, i Marion zobaczyła. Deski poustawiane były w
sposób imitujący schody, a łączył je gruby, dosyć solidny
sznur. - To bardzo proste. Pierwsze pięć desek jest stabilnych,
pójdziesz dalej, i wpadasz prosto w – odsłonił ostatnią belkę,
była za nią czarna płachta, której z góry absolutnie nie dało
się zauważyć, wampir odsunął ją lekko, a oczom Marion ukazały
się srebrne ostrza, powbijane w kawał drewna o powierzchni dwóch
metrów – małą pułapkę – dokończył Conrad z uśmiechem
pełnym satysfakcji.
- I po co tyle
trudu? - spytała zdumiona Marion. - To nie zabije wampira –
spojrzała na niego podejrzliwie – to znaczy, myślę, że to nie
zabije wampira.
- Oczywiście, że
nie. Ale spowolni.
Podziemne
pomieszczenie było raczej grotą. Pochodnie wiszące na skalistych
ścianach, zapalane kolejno przez Conrada, nadawały temu miejscu
średniowieczny klimat. W przeciwieństwie do górnego pokoju, unosił
się tutaj bardzo przyjemny, łagodny zapach.
Conrad szedł
dumnie, z świecą wzniesioną lekko ku górze. Przypominał teraz do
bólu szablonowego wampira ze starych filmów. Długi do kolan
płaszcz wznosił się lekko przy każdym kroku, nadając jego krokom
jakąś dziwną elegancję. Marion nie mogła oderwać od niego
wzroku. Było w tym coś pięknego. Czy on robił to specjalnie, czy
nawet nie zdawał sobie sprawy, jak zjawiskowo to wygląda?
Dziewczyna czuła
coraz większe podniecenie, w związku z chwilą, która niedługo
nadejdzie. Źrenice rozszerzyły jej się nienaturalnie, a serce
łomotało w piersi. Była ciekawa, czy Conrad może je usłyszeć.
Wampir nie odzywał
się przez całą drogę. Co jakiś czas odwracał się tylko, by
sprawdzić, czy dziewczyna idzie za nim. Próbował wmówić sobie,
że jest inaczej, ale także był podekscytowany. Perspektywa
posiadania towarzysza, sprawiała, że czuł radość. Szczególnie,
że będzie to dziewczyna tak podobna do Mary Luanne...
W końcu doszli do
mosiężnych drzwi, a właściwie – wrót. Conrad obrócił się,
sprawiając, że dziewczyna prawie na niego wpadła. Spojrzała na tę
doskonałą twarz i rozmarzyła się na myśl, że sama będzie tak
wyglądać. Niebieskie oczy zamigotały, gdy padł na nie płomień
świecy. Wampir położył jej dłonie na ramionach, schylił się
nieco, by mogli spojrzeć sobie w oczy i szepnął:
- Umarli będą pluć
na twój grób. - I patrzył na nią jeszcze przez chwilę. Nie
rozumiała przekazu, jaki krył się w tych słowach, ale
nieszczególnie ją to teraz obchodziło. Chciała zrobić to jak
najszybciej. Uniosła brwi i prychnęła z ignorancją.
Wampir pokręcił
głową z niedowierzaniem.
- Nie masz pojęcia,
na co się decydujesz. Całą wieczność będziesz żałować tego
wyboru. Jesteś tylko głupią, zuchwałą, narcystyczną małolatą
i nie masz pojęcia o życiu. - Marion westchnęła ze znudzeniem. -
Ale dam ci to, czego pragniesz – ciągnął Conrad, nie zważając
na bezczelność dziewczyny. - A jakże! Tylko po to, by udowodnić
ci, że mam rację. Nie mam żadnego powodu, który powstrzymywałby
mnie od rozszarpania cię na strzępy tu i teraz. Ale zasługujesz na
coś gorszego.
Zamilknął i nie
czekając na odpowiedź Marion, otworzył drzwi i wszedł do
pogrążonego w mroku, kolistego pomieszczenia.
Pomimo sympatii do
tej dziewczyny, po prostu nie mógł jej słuchać. Ona uważała
wampiryzm za coś pięknego! A wampiry niemalże za świętych! To
był absurd. Wampiry to potwory, sługusy szatana, mordercy... Chyba
jedynie socjopata nie widziałby w nich nic złego.
Conrad porozpalał
pochodnie. Pomieszczenie było niemalże puste, jeśli nie liczyć
zniszczonego kredensu i zupełnie niepasującego do tego miejsca,
wspaniałego wiktoriańskiego łoża.
Wampir wyjął z
barku butelkę z czerwonym płynem – krew, pomyślała Marion – i
kieliszek. Napełnił go do połowy i upił łyk.
- Jeśli usiądziesz,
będzie ci wygodniej – stwierdził, wskazując ręką na łóżko.
- Zdaje się, że
nie jestem pierwsza – rzekła Marion.
- W rzeczy samej –
powiedział wampir, odkładając pusty kieliszek z powrotem do barku.
Conrad zajął
miejsce obok Marion. Niemalże z czułością odgarnął jej za ucho
kosmyk włosów, odsłaniając szyję. Już dostrzegał tętnicę
pulsującą pod jej skórą.
- Jesteś tego
pewna? - szepnął.
- A niby mam jakiś
wybór? - spytała retorycznie, przewracając oczami.
- Nie – odrzekł
melodyjnie wampir, po czym wbił kły w jej szyję.
________________________
Rozdział trzeci
mamy za sobą. Dodam tylko, że następne kilka rozdziałów będzie
o przeszłości Marion, m.in. o tym, jak poznała Conrada,niektóre
ważniejsze wydarzenia, bo to napisane być musi, czy tego chcę [a
uwierzcie, nie lubię pisać o Marion], czy nie. Wena mnie łapie
podczas nieoczekiwanych momentów, połowę tego rozdziału
wymyśliłam, czytając inne opowiadanie. Nie miało tak być, ale
uznałam, że na moment przemiany Marion poświęcę więcej
miejsca,bo miało to znaleźć się jeszcze w tym rozdziale.
Dziękuję
serdecznie za opinie, jak je czytam to wyglądam tak: oh
stop it, you :)
Jest to dla mnie
bardzo ważne, bo powiedzmy sobie szczerze, każdy chce mieć kogoś,
kto by czytał jego wypociny.
Co do tego dokumentu
z opinią terapeuty, to honestly? Nie mam pojęcia jak wygląda taka
opinia. A już w ogóle nie mam pojęcia, czy wysyłają jakiś
przebieg leczenia. Po prostu było mi to potrzebne, jeśli coś
spieprzyłam, a ktoś wie, jak to naprawdę wygląda, to napiszcie.
Myślę nad dodaniem
muzyki do rozdziałów, mówię oczywiście o muzyce instrumentalnej.
Nie wiem, jak niektórzy potrafią czytać opowiadanie z podkładem
ze słowami. Ja nie mogę się skoncentrować...
Dodałam nowy
szablon, mam nadzieję, że może być :>
Pozdrawiam, do
napisania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz