Wtem cały świat
spowiła ciemność, jej ciało zdrętwiało. Ogarnęła nią
bezwładność, nie mogła wydać z siebie żadnego odgłosu. Nagle
całe jej ciało zostało owładnięte przez dźwięk rytmicznych
uderzeń. Czuła to w sobie, nie tylko słyszała. Dudnienie nie
ustawało, wprost przeciwnie, przybierało na sile. Był to dźwięk,
który koił jej zmysły, uspokajał i jakby dodawał energii. Nie
było świata, nie było ludzi, nie było jej. Był tylko ten
niezwykły odgłos, który przepełniał wszystko, czymkolwiek to
wszystko zdawało się być. A czym było dla niej? Niebytem, jakąś
czarną dziurą bez wejściowych drzwi. Czuła się, jakby dryfowała,
niesiona przez fale oceanu. Wiatr unosił ją ponad powierzchnię,
tylko stopy pozostawały na tafli wody.
Nagle spostrzegła,
ze może ruszać rękoma, pomimo że jej ręce się nie poruszyły.
Stała na nogach, chociaż faktem było, iż leżała na łóżku, w
objęciach wampira. Otworzyła oczy, chociaż tak naprawdę wcale ich
nie zamykała. Poczuła, jak jakaś magiczna siła wznosi ją do
góry. Ale jej ciało leżało na miejscu. Opuszczone. Niczym pusta
skorupa.
Zobaczyła
wszechogarniający błękit. Dudnienie wydawało się teraz szumem
fal. Drobniutkie kropelki wody pryskały jej w twarz. Gasnące
światło słońca odbijało się w lustrze wody. Nagle pulsujący,
błękitny poblask fal zmienił się w czerwoną pożogę. Dudnienie
jakby przygasało, a wtem woda spiętrzyła się i z impetem uderzyła
w dziewczynę, całkowicie pozbawiając ją pozornej kontroli.
Poczuła piekący
ból w całym ciele. Jakby coś przeżerało żywcem jej skórę.
Otwarła oczy ponownie, chociaż znów nie pamiętała momentu, gdy
je zamknęła.
Wszystko w ogniu. W
dodatku brak kojącego rytmu budził jej niepokój. Już nie mogła
poruszyć żadną częścią ciała. Czuła zimny uścisk na
nadgarstku, który zdawał się ciągnąć ją w dół.
Zostaw mnie.
ZOSTAW MNIE.
Z jej gardła
wydobył się krzyk. Nie czuła gruntu pod nogami, chociaż coś
wyraźnie utrzymywało ją w powietrzu. Zobaczyła siebie, siną i
bladą. Wampir podtrzymywał jej ciało przed upadkiem, jednak nie
przestawał pić. On nie słyszał jej krzyku. W rzeczywistości jej
usta wcale się nie poruszyły, ani nie wydały z siebie
najmniejszego dźwięku.
Ogarnęło ją
dziwne wrażenie. Zobaczyła niewyraźne, jakby zamglone światło. I
nie wydawało się niczym złym. Wydawało się lekiem na uśmierzenie
bólu. I istotnie tak było
Rozległ się
okropny huk, który sprawił, że jej głowa prawie eksplodowała z
bólu.
Wszelkie obrazy
zniknęły z jej głowy. Czuła się słaba i wykończona. Czuła na
ramionach ciepłe już dłonie wampira. Dotarło do niej, że porusza
ustami, coś do niej mówi. Ależ jej się chciało pić. Oddałaby
wszystko za szklankę wody.
Zdawało jej się,
że słyszy muzykę. Znała ten utwór. Tylko nie potrafiła sobie
przypomnieć, jaki miał tytuł.
Nagle w nozdrza
uderzył ją cudowny zapach. Nie przypominała sobie, by cokolwiek,
co znała, tak pachniało.
Wtem poczuła w
ustach niezwykły smak. Otworzyła oczy i ujrzała rozdarty
nadgarstek Conrada nad jej głową. Ścisnęła go i z całej siły
przyciągnęła do ust. Piła i piła, wydawało jej się, że trwa
to już wiele godzin.
Jedyną rzeczą,
jaką czuła, była krew wampira pulsująca w jej żyłach. Słodka
substancja, płynąc przez jej ciało, wydzielała niesamowicie
rozkoszne ciepło. Marion smakowała jej, a każdy kolejny łyk
zdawał się być pierwszym.
Usłyszała jęk
Conrada, jakże dla niej odległy, i zdawało się, że jakaś siła
chce odebrać jej życiodajny napój. Opierała się. Piła dalej,
czując, jak siedzący obok wampir powoli słabnie.
Silne szarpnięcie
wyrwało ją z amoku. Szkarłatny baldachim, wyglądał niczym krwawe
niebo. Conrad masował swój nadgarstek i patrzył na nią z urazą.
- Słyszałaś
kiedyś, że co za dużo to niezdrowo? - spytał z pretensją w
głosie. Ale nie zdążyła odpowiedzieć, bo całym jej ciałem
zawładnął spazm bólu.
I tym razem naprawdę
krzyczała. Rzucała się w każdą możliwą stronę. To było
najgorsze uczucie, jakiego kiedykolwiek doświadczyła. Wydawało jej
się, że płonie, że niewidzialne języki ognia wypalają jej
skórę, że sto sztyletów wbijało się w jej klatkę piersiową.
- Twoje ciało
umiera. Może być nieprzyjemnie – stwierdził pogodnie Conrad.
No co ty, kurwa,
nie powiesz, pomyślała tylko, bo ból uniemożliwiał jej
wypowiedzenie jakichkolwiek słów.
Nagle poczuła,
jakby ogromne ostrze przebijało się przez nią, przecinając ją na
pół. Miała wrażenie, że wszystkie wnętrzności eksplodowały,
rozbryzgując się po całym ciele. Cudowny smak krwi wydawał się
teraz tylko zamglonym wspomnieniem. Usłyszała odgłos łamanych
kości, a z jej gardła wydobył się najbardziej przerażający
dźwięk, jaki słyszała. Więc tak wygląda piekło.
Ból raptownie
ustał. Nastała błoga cisza, w jej głowie zapanował spokój. A
wszystko inne zniknęło.
- Pachnie deszczem.
- Marion nie miała pojęcia, dlaczego wypowiedziała te słowa. To
była jej pierwsza myśl po ocknięciu.
Poczuła, jak coś
miękkiego ociera się o jej stopy. Przerażona podniosła się z
ziemi i błyskawicznie wstała. Na szczęście to był tylko kot. Ale
zaraz...
Gdzie ja jestem?
W istocie, pachniało
deszczem. Była ciepła noc. W zasięgu wzroku znajdowały się tylko
morza traw, przykrytych gęstą mgłą, oraz niezidentyfikowany
obiekt daleko przed nią. Słyszała szum wiatru i... muzykę. Tę
samą piosenkę, której tytułu nie mogła sobie przypomnieć.
Łagodna melodia była niczym balsam dla uszu.
Dziewczyna spojrzała
na siebie. Miała bose stopy i białą, szeroką sukienkę. Kiedy
dotknęła swojej twarzy, spływający makijaż pozostawił czarne
smugi na dłoni. Pomyślała, że brakuje tylko siwych włosów i
krwi na sukience, by wyglądała na uciekinierkę z oddziału
zamkniętego.
Chwilę potem plamy
szkarłatu zaczęły rozpraszać się po białym materiale, a
platynowe kosmyki zmieniły barwę na szarą. Marion stała w miejscu
jak skonfundowana
Co jest, kurwa?
Miała całkowity
mętlik w głowie. Jak się tu znalazła, i co się tu dzieje?
Podobnie czuje się osoba po całonocnej imprezie, budząca się nie
wiadomo gdzie, wyglądająca nie wiadomo jak, i która nie wiadomo co
robiła. Tylko, że osobie do całonocnej imprezie nie zmienia się
kolor włosów, a czerwone plamy nie pojawiają się znikąd. No
chyba, że wzięła LSD.
Piosenka-której-tytułu-za-nic-nie-mogła-sobie-przypomnieć,
rozbrzmiała jeszcze głośniej niż przedtem.
(Angie, Angie)
Marion kątem oka
dostrzegła jakiś ruch. Natychmiast odwróciła się w stronę
źródła zamieszania.
Pobladła z
przerażenia. Zakręciło jej się w głowie, i choć w normalnych
okolicznościach zapewne by zemdlała, teraz stała tylko, niczym
spetryfikowana.
(you can't say we
never tried)
- Och, wciąż mnie
pamiętasz – powiedziała wesoło mała dziewczynka o długich,
brązowych włosach, splecionych w dwa warkocze. Miała na sobie
bluzkę z napisem „Little Rolling Stone”. Intuicja mówiła
Marion, że powinna zwrócić na to uwagę, ale nie miała pojęcia,
co to może znaczyć.
(Angie, you're
beautiful ... yes)
To nikt inny, a
siedmioletnia Marion Straight. Nawet pamiętała dokładnie dzień, w
którym miała na sobie tę koszulkę. Tego dnia ojciec zabrał ją
na jej pierwszy koncert. The Rolling Stones zawsze byli ulubieńcami
Bruce'a, a potem także Marion. Do tej pory miała bilet wklejony do
pamiętnika. To był jeden z najlepszych dni w jej życiu.
(but ain't it
time we said goodbye)
Nawet, gdy Bruce
odszedł od rodziny, córka często go odwiedzała. Każdy dzień u
ojca zaczynał się tak samo: naleśniki przy akompaniamencie Rolling
Stonesów. Marion zawsze wznosiła oczy ku niebu, gdy Bruce z
patelnią w ręku, wysokim głosem wył „But don't play with me,
'cause you're playing with fire!”¹.
(Angie, I still
love you)
Na jej twarzy
pojawił się wymuszony uśmiech. Miło wspominała te czasy, ale
patrząc na Mini Marion, jakoś nie było jej do śmiechu.
Dziewczynka odeszła
parę kroków naprzód, odwróciła się do Marion i przywołała ją
machnięciem ręki.
- No chodź, musisz
coś zobaczyć! - rzekła podekscytowana.
(remember all
those nights we cried)
Marion przywaliła
dłonią w czoło.
- Angie... -
powiedziała. - Ta piosenka to „Angie” - stwierdziła i
roześmiała się. Jakże mogła zapomnieć tytułu swojego
ulubionego utworu Rolling Stonesów?
________________________
¹ Fragment „Play
with fire” The Rolling Stones.
Witam! Rozdział był
pisany z nagłym przypływem weny, który zawdzięczam po pierwsze,
Wam, a po drugie, zapachowi wyjątkowo starej książki, leżącej
aktualnie na moim biurku. Wyjątkowo schizowy rozdział :P. Możecie
być pewni, że Marion tak szybko nie wróci
stamtąd-gdziekolwiek-jest. Poza tym serio, nie potrafię żyć z
onetem. Wiem, wspominam o tym w każdym poście, ale... No.
I jeden z niewielu
postów, w którym podkład jest ze słowami. Ale ta piosenka musiała
być i tyle :).
Pozdrawiam i do
napisania!
Eh, sama się zastanawiam czy nie przenieść się na blogspot. Moja cierpliwość pomału się kończy.. Wrzuciłam już szablon, zrobiłam zakładki, teraz ostatnie pytanie: Czy aby na pewno chcę porzucić Onet ^.^
OdpowiedzUsuńEpicki rozdział i rzeczywiście nieźle schizowy - czyli jeszcze lepszy :D Ah, ten opis jej przemiany jest nieziemski. Ale ta mała Marion.. zastanawiam się - jakim cudem? ;P Podoba mi się podkład, zarówno ten pierwszy utwór, co "Angie" :) Albo mi się wydaje, albo ten rozdział jest jakiś krótki.. Hmm, może po prostu tak dobrze mi się go czytało, że nie zauważyłam nawet kiedy końcówka ^.^ Na szczęście jeszcze kilka rozdziałów przede mną więc nie tracę czasu na pisanie a lecę czytać dalej :) Pozdrawiam! {lostfeelings}