niedziela, 13 maja 2012

ROZDZIAŁ VI: Nieświadoma autodestrukcja


Marion wpatrywała się w krople deszczu, leniwie spływające po szybie samochodu. Z radia dochodziły przyjemne dźwięki „Sweet Child O' Mine”. Na jej twarzy błąkał się triumfujący uśmiech.

O wydarzeniach z marcowej nocy Marion wiedziała tyle, iż po pierwsze, zabiła dwie osoby, po drugie, w jakiś dziwny sposób udało jej się przeżyć, i po trzecie – co było absurdalnym zaniedbaniem ze strony małomiasteczkowej policji – zaniechano poszukiwania mordercy Matta i Caroline z powodu braku wystarczających dowodów. Marion sądziła, że po prostu nie chcieli robić szumu, ani okrywać złą sławą Highfield.

Po przebudzeniu się w szpitalu, dziewczyna postanowiła opracować plan. Uznała, iż najlepszym wyjściem z tej sytuacji, jest zniknięcie z miasta, dopóki cała sprawa nie przycichnie. Niestety po swoim wybryku Alexander za żadne skarby nie wypuściłby jej choćby na próg. Mimo całej swojej niechęci do siostry, nie potrafił patrzeć, jak dzieje jej się krzywda. Rodziny się nie wybiera, o rodzinę się dba. Bez względu na to jak jest popieprzona.

Wbrew pozorom dosyć łatwo było zniknąć. Wystarczyło udawać wariatkę. Jak? No cóż, było to dosyć zabawne. Marion musiała ze wszystkich sił opanowywać śmiech, gdy spoglądały na nią przerażone oczy pielęgniarek, lekarzy i innych pacjentów szpitala.




Pierwszej nocy wstała, ściągając wenflon i odłączając kroplówkę, z gotowym już planem działania. Wyciągnęła z szafki nocnej dwa markery, o których przyniesienie poprosiła Alexandra. Uklęknęła na podłodze i zaczęła kreślić wielki pentagram. Z zakrętką w zębach malowała symbol, starając się zrobić to jak najbardziej symetrycznie. Umieściła figurę w okręgu, naśladując to, co podpatrzyła w jednym odcinku jakiegoś amerykańskiego serialu1.



Po skończonej pracy podeszła do drzwi. Z braku innych pomysłów, zapisała na nich fragment tekstu piosenki.

Gwałcąc zawsze śmiertelność

Pachnę śmiercią

Dymię nienawiścią

Będę żył wiecznie

Zagubione dziecko płaci śmiercią

Krwawiącym krzykiem milczenia

W moich żyłach Twoja wieczność”2



Spoglądając na swoje dzieło, zapisane chaotycznie czerwonym markerem, zaśmiała się pod nosem. Ci imbecyle kupią wszystko.

Dziewczyna wyjęła z szafki czarny tusz. Otworzyła buteleczkę i chaotycznie rozlała połowę na pościel, a połowę na siebie. Czarne smugi spływały po jej włosach, rękach, a nawet kolanach. Dla lepszego efektu, mokre dłonie przyłożyła parę razy do ściany, zostawiając na nich odciski.

Wszystko było gotowe.

Marion weszła na środek okręgu, stąpając po pentagramie. Trzymając w dłoni pustą buteleczkę po tuszu, szepnęła do siebie:

- No to zabawę czas zacząć. - Po czym zamachnęła się i używając całej swojej siły, cisnęła pojemnik w okno. Rozległ się potwornie głośny trzask tłuczonego szkła.

Dziewczyna zaczęła wydzierać się wniebogłosy, starając się, by jej głos brzmiał zupełnie inaczej niż naturalnie.

Po jakiś trzydziestu sekundach drzwi jej sali otworzyły się, a w progu stanęła pielęgniarka. Spojrzała przerażonym wzrokiem na Marion, po czym rozglądnęła się po pokoju, i zasłaniając usta dłonią, wydała zduszony okrzyk. Marion wyciągnęła ręce ku górze i z obłąkaną miną krzyczała:

- Ogniu piekielny, pochłoń mnie! Szatanie, przyjmij mnie do swojego orszaku umarłych! Zabierz mnie z tego nędznego padołu! - Tak naprawdę słowa te wymyśliła jakieś piętnaście minut temu, ale uznała, że to wystarczy, by nieźle wszystkich nastraszyć. Marion skierowała swoje spojrzenie na pielęgniarkę i wycelowała w nią wskazujący palec. - Ty! Zdrajczyni mojego pana! - Po tych słowach wydała z siebie gardłowy odgłos, ponieważ nie mogąc pohamować śmiechu, zamaskowała go czymś w rodzaju kaszlnięcia.

Pielęgniarka wrzasnęła przeraźliwie i wybiegła z sali. Marion zasłoniła usta dłonią i zaśmiała się najciszej jak mogła.



Kto by pomyślał, że tak zaaranżowana akcja wystarczy, by posłać ją do ośrodka. Oczywiście, by nie dopuścić do wysłania jej do jakiegoś egzorcysty, w rozmowie z lekarzem stwierdziła, że widzi zmarłych ludzi i chce złączyć się z nimi w bólu i cierpieniu, stąd tak zwana „próba samobójcza”.

Teraz, będąc w drodze do ośrodka i słuchając wysokiego śpiewu Axla, w myślach triumfowała nad swoim zwycięstwem. Bawił ją zdenerwowany brat, spoglądający co jakiś czas w jej stronę, myśląc, że za chwilę wymaluje mu samochód i zacznie wzywać szatana. To było bajecznie proste.

Ale skoro ona tak zrobiła, to zapewne nie była pierwsza. Zastanawiało ją, ilu ludzi przebywających w psychiatrykach, to tak naprawdę przebiegli manipulatorzy. Czy to oznaczało, że każdy człowiek jest wariatem? I gdzie kończy się granica między normalnością a szaleństwem?



Ośrodek nie wyglądał tak źle. Korytarze pokryte były autorskimi malowidłami, niektóre z nich były co najmniej przerażające, ale zdecydowana większość to jakieś bezkształtne bazgroły. Salon był wielkim, jasnym pomieszczeniem. Uwagę przykuwał spory telewizor plazmowy i nowoczesna wieża stereofoniczna. Poza tym było tu mnóstwo stolików i krzeseł. Kilka kanap i foteli, ze staromodnym obiciem.

Marion siedziała ze znudzoną miną na krześle. Wokół niej siedzieli, usadowieni na identycznych krzesłach, inni pacjenci. To była pierwsza terapia grupowa dziewczyny. Terapeutka, Chloe Wright, młoda, czarnowłosa i bardzo atrakcyjna kobieta, zajmowała czarny, skórzany fotel, a w ręce trzymała kolorowy sznurek.

- Zdaje się, że mamy dwie nowe osoby – stwierdziła, patrząc na Marion, po czym zwróciła wzrok na jakiegoś chłopaczka, na oko piętnastolatka, o wielkich, sarnich oczach. Wygięła wydatne usta w uśmiechu. - Może się przedstawicie? - spytała retorycznie. - Ty zacznij. - Wskazała na Marion.

- Marion. Marion Straight – powiedziała, przeciągając samogłoski.

- Witamy cię, Marion – rzekła terapeutka, po czym powiodła spojrzeniem po pacjentach, rzucając im wyczekujące spojrzenie.

- Cześć Marion – odpowiedzieli zgromadzeni, zgodnym chórkiem. Marion uniosła brwi. Chloe skierowała wzrok u przestraszonemu nastolatkowi.

- Jack Connely – rzucił szybko, po czym wbił spojrzenie w podłogę. Miał nieco przydługie, ciemnobrązowe włosy, które opadały mu na twarz, nieco ją przysłaniając. Jego głos był zachrypnięty i dosyć wysoki.

- Cześć Jack – odezwał się chórek.

- Dobrze. Na naszych spotkaniach będziemy rozmawiać o swoich problemach i sposobach ich rozwiązania. Każdy będzie mógł się wypowiedzieć, ale – wystawiła wskazujący palec w ostrzegającym geście – tylko, gdy macie w rękach sznurek – dokończyła, unosząc w górę kolorowy przedmiot. - Dobrze. Kto zacznie? - W górę wystrzeliły prawie wszystkie dłonie. - Proszę, Lily – rzekła, rzucając sznurkiem do małej, brązowowłosej dziewczyny.

- No w-więc... Jak tu p-przyjechałam to Chris p-powiedział, że jedzie na w-wymianę do Angli i że n-nie będzie mógł pisać, a-ale nie m-ma go j-już trzy miesiące, a-a powinien j-już chyba wrócić... - Wypowiedź Lily przerwał pobłażliwy śmiech Marion.

- Zapomnij o nim, dziewczyno! Powiedział ci tak, bo nie chciał mieć nic wspólnego z wariatką – rzekła dobitnie Marion. - Już go nigdy nie zobaczysz – dodała. Lily wbiła wzrok w ziemię, a w kręgu dało się usłyszeć drwiące śmiechy.

- Marion, jakie były zasady? - spytała cierpliwie terapeutka.

- Taa, przepraszam – powiedziała lekceważącym tonem.



Marion posłusznie udała się na pierwsze spotkanie z indywidualnym terapeutą. Postanowiła jeszcze trochę poudawać wariatkę. Była to niezła zabawa. A perspektywa codziennego oglądania kłócących się szaleńców, była niebywale pasjonująca. To lepsze niż dobry film.

Weszła do gabinetu. Był urządzony skromnie, ale ze smakiem. Atramentowe kotary całkowicie blokowały promienie słoneczne. Znajdowało się tutaj kilka półek z książkami, sofa w wiktoriańskim stylu, a na ścianach, pokrytych ciemną boazerią, wisiały lampy, imitujące pochodnie.

Przy mahoniowym biurku siedział bardzo młody, przystojny mężczyzna. Marion powiedziałaby, że jest co najwyżej dwa lata starszy od niej. Ubrany w białą koszulę, rozpiętą przy szyi i jasne dżinsy sprawiał wrażenie nastolatka, a nie wyspecjalizowanego psychoterapeuty.

- Usiądź, Marion. - Wskazał jej fotel, stojący po przeciwnej stronie biurka.



________________________
1SUPERNATURAL BICZYS!
2tłumaczenie Slayer - „Raining Blood”


Rozdział zdecydowanie dziwny, inny niż wszystkie. W każdym razie nic się tutaj nie dzieje, jedynie wyjaśniam, jak Marion trafiła do ośrodka. Przenosiny na blogspot, co? No tak. Przynajmniej dopóki nie naprawią onetu. [dopisek z marca 2013: HAHAHA NAPRAWILI ONET TAK BARDZO ^^]

Pozdrawiam!

11 komentarzy:

  1. Łaaaaa, ale trafiłaś w mój gust, wariatkowo <3 Haha, no faktycznie, musiała mieć niezły ubaw. Mnie najbardziej rozbawił moment, gdy zaczęła krzyczeć do pielęgniarki "zdrajczyni mojego pana", kapitalne.
    Brat Marion nieustannie przypomina mi Davida Fishera, nie mogę się oprzeć temu wrażeniu, no :D
    Ach, Onet. Zaczyna mnie coraz bardziej wkurzać i coraz częściej zastanawiam się nad przeprowadzce na inny portal, ale na Onecie najbardziej mi się podoba. No, podobało. Do czasu, bo to co się teraz dzieje to totalna katastrofa. Nie wiem, co dalej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiedziałam, ze kogokolwiek to rozśmieszy, zazwyczaj mam problem z wymyśleniem czegoś, co wywołałoby chociaż cień uśmiechu ^^. No mnie tez podoba się na onecie, jestem tam tak długo i już się przyzwyczaiłam, ale nie mogę pozwolić by ta awaria zawiesiła akcję opowiadania. Chociaz blogspot jest dużo wygodniejszy dla takich leni, jak ja ^^ Pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Mi się rozdział bardzo spodobał ^^. Często coś piszesz, mogłabyś mnie powiadamiać o nowych notkach?
    Naprawdę rozbawiła mnie ta scena z pielęgniarką i z tym oblewaniem się tuszem, a także póxniej, w wariatkowie.
    W ogóle w fajnym klimacie utrzymana notka i bardzo mi się podobała, a nawet momentami trochę się uśmiałam ^^.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ^^ Chciałam żeby ta notka była taką odskocznią od tych wszystkich cmentarzy, ciemnych pomieszczeń i innych takich :). I już Cię wpisuję do powiadamianych :)

      Usuń
    2. Była naprawdę udana moim zdaniem ;). Coraz bardziej zaczynam się wciągać w twoje opowiadanie xD.

      Usuń
  3. Uwielbiam to. Psychiatryk i Marion udająca satanistkę xD Lubię to ^^
    Przyznam się, że również zaczynam się zastanawiać nad przeniesieniem się na inny portal, chociaż naprawdę przyzwyczaiłam się do onetu i polubiłam go.

    OdpowiedzUsuń
  4. Uch, wreszcie jestem, ale to i może dobrze, że wcześniej nie przeczytałam poprzedniego rozdziału, bo dzięki temu nie dość, że miałam więcej do czytania, to jeszcze onet mi tego nie utrudniał :) Muszę przyznać, że gdyby nie moje przywiązanie do onetu, już dawno zmieniłabym portal, a tak jeszcze się z nim pomęczę, licząc że błędy w r e s z c i e znikną.
    W każdym razie oba rozdziały bardzo przypadły mi do gustu i pozwoliły mi zdecydowanie znielubić Marion. Zabiła dwie osoby, później wymyśliła podstęp, żeby trafić do zakładu psychiatrycznego... Wiesz, uważam że żaden podstęp tak naprawdę nie był potrzebny, co najwyżej przyśpieszył kolei rzeczy, bo dziewczyna ma naprawdę nierówno pod sufitem. Ta pielęgniarka musiała być nieźle przerażona ^^
    Jak tylko onet zacznie ze mną bardziej współpracować, zmienię adres w linkach :) A tymczasem niecierpliwie wyczekuję nowości.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Weszłam tu z jakiś linków i dopiero czytam pierwsze rozdziały, zaciekawiłaś mnie, Marion jest intrygująca postacią i fajnie przedstawioną. Będę tu zaglądać ;D
    Zapraszam też do siebie- koniec-poczatku.blogspot.com
    Byłoby mi miło gdybyś zajrzała ;>
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Powiem tak: opowiadanie ciekawe, chociaż kolejna wampirza historia mnie nie cieszy :) We wszystkich rozdziałach znalazłam różnego rodzaju błędy, ale wierze, że dopiero się rozwijasz i wszystko przed tobą. Od razu Rzymu nie zbudowali, jak to mówią :) Cieszę się, że jesteś na blogspot i że odkryłaś uroki tegoż serweru. Będę tu wpadać częściej i w miarę czasu wolnego zostawiać coś po sobie. Dodaje również do linek. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie sądziłam, że Marion trafiła do psychiatryka na własne życzenie. Chociaż i tak ma nierówno pod sufitem, więc wydaje mi się, że wcześniej czy później i tak zostałaby tam wysłana, czy by jej się to podobało, czy nie. W końcu wydaje mi się, że jej brat od zawsze musiał uważać ją za stukniętą.
    Chociaż pielęgniarkę musiała nieźle nastraszyć. Tym bardziej, że kobieta niczego się nie spodziewała i pewnie prawie przyprawiła ją o zawał serca.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  8. No no, ale z tej Marion manipulantka, zastanawiam się, czy ona jest na granicy normalności, czy może już serio powinna zostać w wariatkowie xD No ale nie powiem.. to na prawdę silna dziewczyna. Wytrzymać to wszystko.. w dodatku kiedy jesteś sam. Niemal wyobraziłam sobie minę tej pielęgniarki co znalazła "oszalałą" Marion :D Jej raczej nie było do śmiechu :D {lostfeelings}

    OdpowiedzUsuń