wtorek, 22 maja 2012

Rozdział VIII: Wizyta Valentiny

Po specjalnej prośbie Conrada, ustalono, iż Marion będzie widywać się z nim nie trzy razy w tygodniu, ale cztery. Dziewczynie to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Nawet polubiła tego faceta. Nadal wprawdzie uważała, że kłamał co do swojego wieku, i tak naprawdę jest świeżo upieczonym studencikiem, ale musiała przyznać, że dobrze jej się z nim rozmawiało. Nie były to typowe rozmowy, jakie przeprowadzał terapeuta z pacjentem. Pozwalał jej opowiadać o zupełnie nieistotnych wydarzeniach i zawsze słuchał tego z wielkim zaciekawieniem. Nawet nie nakrzyczał na nią, gdy dowiedział się, że nie bierze leków. Oczywiście delikatnie dawał jej do zrozumienia, że chciałby się dowiedzieć, dlaczego Marion chciała znaleźć się w ośrodku, jednak dziewczyna zawsze zmieniała temat i, ku swojemu zdumieniu, Conrad wcale nie naciskał, tylko spokojnie wysłuchiwał tego, co ma do powiedzenia.
Jeśli chodzi o pacjentów, to Marion nie była zainteresowana jakimikolwiek interakcjami z innymi ludźmi. Właściwie oni także omijali ją szerokim łukiem. Ze swoją współlokatorką, Emily, osiemnastoletnią piromanką, zamieniła może z dwa słowa, głównie dlatego, że dziewczyny nigdy nie było w pokoju. Przychodziła późnym wieczorem, kiedy Marion była zbyt zmęczona na jakąkolwiek rozmowę.

- Na śniadanie i po leki! - wrzasnął piskliwy głos w radioli. Marion natychmiast nakryła głowę poduszką. Przycisnęła się do łóżka i zmrużyła powieki, byleby tylko nie słyszeć tego jazgotu. Jej współlokatorki nie było już w pokoju. Marion przymknęła oczy.
Wydawało się, że minęło zaledwie kilka sekund.
Jakieś paskudne łapy zdjęły poduszkę z jej głowy i krzyknęły prosto do ucha:
- Panienko, jest ósma dwadzieścia pięć, a ty jeszcze nie na nogach?! - Głos ten był jeszcze gorszy od tego z głośników. Marion wybełkotała coś niezrozumiale i naciągnęła kołdrę na głowę. Pielęgniarka znów zdjęła pościel z jej głowy. Marion poczuła lodowaty strumień wody na szyi i zerwała się z łóżka, jak oparzona. Nad nią stała ta stara kurwa, Louise, z wazonem przed twarzą Marion.
- Pojebało cię?! - wrzasnęła dziewczyna.
- Oj – pokiwała teatralnie wskazującym palcem – tylko bez wulgaryzmów! W tej chwili ubieraj się, leki na ciebie czekają – oznajmiła Louise, po czym wyszła z pokoju Marion.
Dziewczyna przetarła oczy i zwlokła się z łóżka. Dziwnie było budzić się w takim miejscu. Mimo, że zdecydowana większość ośrodka była pomalowana na kolorowe barwy, pokoje pacjentów ziały monotonią i skromnością. Białe ściany, białe łóżka, stoliki nocne, dwie, wielkie szafy na ubrania i biurko. Można oszaleć od takiego wystroju. Niczym w stereotypowym psychiatryku.

- Proszę – rzekła „baba od leków”, jak zwykła nazywać ją Marion. Podała dziewczynie dwa kubeczki. W jednym znajdowały się cztery różnokolorowe kapsułki, a w drugim woda. Marion wsypała tabletki pod język i wypiła wodę. Odstawiła kubeczki i pokazała pielęgniarce język, na znak, ze połknęła leki.
Spóźniła się na śniadanie, poza tym nawet nie miała ochoty na jedzenie. Po pierwsze dlatego, że było obrzydliwe, a po drugie, ostatnio jakoś źle się czuła. Postanowiła zaczerpnąć trochę świeżego powietrza.
Pacjenci mogli w dowolnej chwili wychodzić na zewnątrz. Wyglądało to trochę jak więzienie. Dwa boiska, jedno do piłki nożnej, drugie do koszykówki, niewielki pseudo-park, z dwoma drzewami na krzyż i kilkoma ławkami, wszystko cholernie spokojne i zbyt sielankowe. Za tymi „atrakcjami”, znajdowała się siatka, jak miło, podłączona do prądu. Nie można było nawet wyjść do cholernego sklepu za rogiem. Oczywiście co jakiś czas organizowane były „wycieczki”. To do parku narodowego, to do innego miasta, przynajmniej z tego, co słyszała Marion, bo w ciągu dwóch tygodni, odkąd jest w ośrodku, jeszcze nie miała okazji wyrwać się poza te kraty. Coraz częściej pytała siebie „Co mi strzeliło do łba?”, jednak zaraz potem w jej myślach pojawiał się obraz drobnej blondynki, zakutej w kajdanki, odprowadzanej do radiowozu, i pytanie wydawało się bezsensowne.
Dziewczyna usiadła na jednej z ławek, znajdujących się obok boiska, na którym psychole grały w koszykówkę. Marion obojętnie spoglądała na twarze graczy. Byli tu nastolatkowie od czternastego roku życia, po dwudziestojednolatków. Jednak blondynka z nikim nie zawiązała nawet nici porozumienia. Po prostu siedziała i milczała. Raz na jakiś czas ktoś do niej podszedł, zapytał o samopoczucie, czy podoba jej się w ośrodku, ale dziewczyna zbywała go lakoniczną odpowiedzią.
Marion zmrużyła oczy, oślepiona blaskiem słońca. Ten kwiecień był upalny i suchy. Wszyscy pacjenci ubrani byli w koszulki na ramiączkach i krótkie szorty. Dziewczyna mogła zobaczyć, jak za siatką otaczającą ośrodek, kwitną akacje, wydzielając przyjemny zapach. Białe płatki fruwały wszędzie, wplątując się w jej włosy.
Psychiatryk znajdował się tuż przed Baltimore. Otoczony prawie ze wszystkich stron morzem traw. Tylko od północnej strony można było ujrzeć mały sklepik osiedlowy, parę domków jednorodzinnych i drogę, prowadzącą do miasta.
Każdy dzień mijał spowity monotonią tego miejsca. Dziewczyna nie miała pomysłu, jak spędzać wolny czas. Niemniej jednak tutaj czuła się bezpiecznie. Wiedziała, ze udając niestabilną psychicznie, zapewnia sobie ochronę. Nie mogli wsadzić jej za kratki. Poza tym jakoś nie palili się do odnalezienia mordercy.
Nagle przypomniała sobie, co miała zrobić. Zerwała się z ławki i podbiegła do środka.
Gdy weszła do salonu, nikt nie zwrócił na nią uwagi. Szybko zajęła miejsce przy komputerze i włączyła przeglądarkę.
Kątem oka zauważyła, że przygląda jej się ten dziwny dzieciak, Jack. Ostatnio wywinął niezły numer.
Dwa dni temu Marion zerwała się z łóżka, słysząc przerażające wrzaski na korytarzu. Mały Jack biegał po całym oddziale z zakrwawionymi nadgarstkami, wymachując rękoma. Wszyscy powychodzili ze swoich pokojów i obserwowali poczynania chłopca. Pomimo drobnej budowy, musiały go przytrzymywać trzy pielęgniarki. Ani Marion, ani żaden z pacjentów nie wiedział, co się stało. Jack nie potrafił wyjaśnić swojego zachowania. Albo po prostu nie chciał go wyjaśniać. Ku oburzeniu ludzi na oddziale, chłopiec nie trafił do izolatki.
Teraz siedział z miną zbitego psa i nie odzywał się ani słowem do nikogo. Wyglądał dosyć żałośnie z nadgarstkami w bandażach. Marion rzuciła mu tylko krótkie spojrzenie.
W sumie było tu pięć komputerów. Nie jakieś najnowsze modele, ale nie miała na co narzekać. Łącze było dosyć szybkie i tylko to ją obchodziło.
Weszła na stronę miasta Baltimore, by zobaczyć, czy w wiadomościach lokalnych nie pojawiły się spekulacje odnośnie morderstwa Matta i Caroline. Powoli przejeżdżała wzrokiem po nagłówkach. Jakiś dziadek wygrał w lotto, zagrożenie powodziowe, rozpoczęto prace nad nowym kinem, śmierć jakieś nastolatki we własnym domu, nowa wystawa w muzeum... Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Codziennie sprawdzała strony internetowe i na wszelki wypadek kazała dostarczać sobie gazety. Tylko raz wspomniano o poszukiwaniach mordercy kuzynostwa, ale potem słuch o tym wydarzeniu zaginął.
- Nie! - krzyknął ktoś tuż nad jej uchem. Odwróciła się i ujrzała przerażonego Jacka Connely, patrzącego na ekran. Wyrwał jej myszkę z ręki i kliknął w jakiś nagłówek.
- Ej, ej, nie pozwalasz sobie na za dużo? Tutaj jest kolejka – rzekła z wyższością Marion. Chłopiec nawet nie zwrócił na nią uwagi.
Z wypiekami na policzkach czytał o zabójstwie nastolatki i mruczał pod nosem „nie, nie, nie”. Nerwowo zjechał na dół strony, gdzie umieszczono zdjęcie zamordowanej. Jack krzyknął przeraźliwie i wybuchnął płaczem. Zdjęcie przedstawiało niejaką Rose Stanley, szesnastolatkę z Baltimore. Dziewczyna miała czarne włosy, przepasane czerwoną bandaną, kolczyki w wardze, brwi i nosie, oraz wyjątkowo mocny makijaż. Jack ciągle powtarzał „nie, nie, nie!”. W salonie wszystkie oczy zwrócone były ku niemu. Chłopak zamachnął się i z całej siły uderzył pięścią w szklany ekran. W jednej chwili rozległ się straszliwy huk. Ktoś z przerażeniem wybiegł z salonu.
Marion odsunęła się na bezpieczną odległość, spodziewając się wybuchu starego ekranu CRT, a jak widziała na filmach, ten grat potrafi wywołać niezłą eksplozję. Jednak na szczęście tylko zniknął obraz i oderwało się sporo kabelków.
Jack opadł na kolana, a z jego oczu popłynęły łzy. Zakrył twarz rękoma i pochlipywał żałośnie. Powtarzał, jak zacięta płyta „nie, nie, nie, nie!”, dodając czasami „nie Rosie, nie, Rosie”. Marion wydawało się także, że usłyszała „jak on mógł”, co wyraźnie ją zaciekawiło, jednak nie była pewna, czy chłopiec wypowiedział takie słowa.
Chwilę potem eskorta, składająca się z czterech pielęgniarek, wzięła chłopca pod ramiona. Wcale nie protestował. Posłusznie dał się wynieść z salonu.

Marion niespecjalnie obchodziło to wydarzenie. Jasne, szkoda, tego małego świra, ale ludzie przychodzą i odchodzą. Nie ma powodu, by rozczulać się nad losem jakiegoś mało znaczącego dzieciaka.

Jack siedział w izolatce jakiś tydzień. A potem nawet nie pokazywał się w salonie. Ale Marion wciąż miała w głowie słowa „jak on mógł”. Obchodziło ją to, czy nie, była najzwyczajniej w świecie ciekawa.

Wszystko zmieniło się dokładnie półtora miesiąca od przyjęcia Marion do ośrodka.
W tym dniu dziewczyna zatrzymała się w drodze do gabinetu Conrada. Usłyszała podniesione głosy dochodzące z pomieszczenia. Jakaś kobieta krzyczała, wyraźnie bardzo rozjuszona. Marion, starając się nie robić żadnego hałasu, prześlizgnęła się obok drzwi i zerknęła w dziurkę od klucza.
Na środku gabinetu stała wysoka, czarnowłosa kobieta, ubrana w granatowy płaszcz, sięgający do samej ziemi. Miała perfekcyjnie ułożoną fryzurę i makijaż. Jaskrawoczerwone usta wyginały się w szyderczym uśmiechu, a duże, kocie oczy patrzyły na Conrada z wyższością. Mogła mieć najwyżej trzydzieści lat, na jej bladej twarzy nie odznaczała się żadna zmarszczka.
- ...tego robić. To było po prostu niesprawiedliwe, Valentino – rzekł Conrad, ze spokojem patrząc na kobietę. Valentina trzasnęła pięścią w blat i pochyliła się, by spojrzeć w oczy siedzącemu na krześle mężczyźnie.
- Niesprawiedliwe?! I kto to mówi? - Kobieta miała niski, aksamitny głos. - Czy to nie ja uczyłam cię, by zawsze, powtarzam, ZAWSZE, sprzątać swój bałagan? - ściszyła głos, tak, że Marion musiała niezwykle się wytężyć, by ją usłyszeć. Na pewno nie była Amerykanką. Miała brytyjski akcent. - A tymczasem chłopak chodzi po mieście i rozpowiada, że zaatakował go wampir! I na dodatek trafia przez to do psychiatryka, w którym dziwnym sposobem urzęduje rzeczony wampir! Uważasz, że to nie jest wystarczający powód do jego u s u n i ę c i a? - syknęła Valentina.
Marion wytrzeszczyła oczy, Poukładajmy to sobie. Istnieje na to wyjaśnienie. Jedzenie w ośrodku było napakowane halucynami. Możliwe też, że naprawdę jestem chora. Albo się przesłyszałam.
ALBO.
Nie... To niemożliwe... Są gwałciciele, mordercy, nekrofile, ale wampiry? Taak, jasne. Może jeszcze smoki?
Marion wyobraziła sobie Freddiego Mercury'ego, stojącego na łuskowatym grzbiecie smoka i śpiewającego „It's a dragon attack”, jednak szybko wygnała ten niedorzeczny obraz ze swojej głowy.
Najciszej jak mogła, odwróciła się na pięcie i spokojnym krokiem wyszła z korytarza, uznając, że najwyższy czas, by udać się do pielęgniarki po jakieś tabletki, czy cokolwiek, co mogłoby pomóc.

Dziewczyna zdrzemnęła się na sofie w salonie. Obudziła ją siostra Madeline, twierdząc, że Conrad czeka na nią w gabinecie. Marion uznała, że rozmowa mężczyzny z Valentiną, to był tylko przedziwny sen. W końcu, po co to roztrząsać.

- Wybacz za opóźnienie, miałem pewny problem ze... - przerwał. Zobaczył w głowie Marion siebie i Valentinę, rozmawiających o Jacku Connelym i Rose Stanley. Chwycił Marion za nadgarstki i spojrzał w oczy. - Zapomnij o tym – rzekł twardo.
Marion nie wiedziała, co ma zrobić. Nie wiedziała, co było bardziej przerażające. To, że Fern wiedział, o czym pomyślała, czy: „zapomnij o tym”. Dziewczyna oglądała parę popularnych seriali i z tego, co zobaczyła, wampiry potrafią zmuszać ludzi do robienia tego, co im rozkażą. Stop. Jakie wampiry?
Dziewczyna zamrugała oczami i uśmiechnęła się niewinnie, zupełnie jakby nic się nie stało. Z ulgą zauważyła, że Conrad z wytchnieniem wypuścił powietrze.
Zaraz, zaraz. Co to było? On myślał, że... Nie, to jest jakieś szaleństwo.
- Zatem... Na poprzednim spotkaniu napomknęłaś coś o swoich marzeniach. Myślałem, aby dzisiaj zrobić taki test – rzekł Conrad, rozpinając kołnierz koszuli. Marion zauważyła spływającą po jego czole szkarłatną kroplę. Boże, ja wariuję! Odwróciła wzrok i udała, że uważnie go słucha.
- Test? - spytała z zaciekawieniem. Jej głos brzmiał naturalnie, w odróżnieniu od głosu wampira.
- Tak, tak – odrzekł nerwowo, ocierając czerwoną kroplę z czoła. Zostawiła krwawy ślad na jego ręce. Marion szybko przeniosła wzrok na swoje dłonie, byleby tylko tego nie widzieć. Wampir wziął głęboki oddech. Sięgnął po niebieską teczkę i wyjął z niej kilka kart. Potasował je i położył obrazkiem do dołu. - Możesz wybrać jedną kartę. Są na nich potencjalnie najważniejsze wartości dla człowieka. Losuj i zobacz, co ci wypadnie.
Choć podsłuchana rozmowa powinna całkiem zniknąć z jej mózgu, tak się nie stało. Conrad był niepewny. Z jednej strony jego umiejętności jeszcze nigdy go nie zawiodły, a z drugiej... Wydawało mu się, że widzi strzępek dialogu między sobą a Valentiną, lecz nie był pewny, czy to nie jego umysł płata mu figle. W tej sytuacji mógł tylko liczyć na to, że dziewczyna po prostu pomyśli, iż się przesłyszała, albo trwać w przekonaniu o swoich niezawodnych mocach.
Marion popatrzyła ze zdziwieniem na karty. Co to, tarot? Z westchnieniem sięgnęła po trzecią kartę od lewej. Kątem oka ciągle patrzyła na zestresowanego Conrada.
Obrazek przedstawiał koronę królewską, a pod spodem pisało ładnymi, ozdobnymi literami: POTĘGA. Conrad wygiął usta i pokiwał głową w wyrazie aprobaty. Postanowił zachowywać się, jak gdyby nigdy nic. To było najlepsze wyjście.
- A teraz powiedz, jaką rolę w życiu człowieka odgrywa potęga – rzekł wampir.
Marion obróciła kartę w dłoni. Wpadła na genialny pomysł.
- Potęga? - Udała, że się zastanawia. - Wie pan co? Potęga to najważniejszy element w życiu. Nie ma osoby, która jej nie pragnie. Niech pan tylko pomyśli, gdyby tak... - Conrad zauważył złowieszczy błysk w jej oku. - Być silniejszym, mądrzejszym od ludzi? Nie wiem... - Teatralnie pogładziła sobie brodę kciukiem. - Na przykład wampiry. - Fern na sekundę wytrzeszczył oczy, jednak próbował nie okazywać strachu, choć każda część jego ciała kazała mu w tej chwili zakończyć żywot tej dziewczyny. - Są nieśmiertelne. Są silne. Mądre. Potrafią ukryć się przed ludźmi, by nikt ich nie zauważył. One są symbolem potęgi. Nie sądzi pan? - spytała Marion, uśmiechając się potulnie. Conrad poprawił krawat, zachowując pozory. A może to po prostu przypadek? Przecież nigdy nie mówiła, że nie pasjonują jej wampiry. Kogo ja chcę oszukać?
- Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób, ale... - Podrapał się po głowie. - Jakby nie patrzeć są też symbolem śmierci. I zła. A zło to nie jest wartość dla człowieka. Zło to przestroga. Należy się go wystrzegać. - Mówił już spokojniej. Zauważywszy podniesione brwi dziewczyny, zatrzymał się na chwilę i pomyślał. Postanowił zmienić szybko temat. Znalazł odpowiednie słowa i wypowiedział je w szybkim tempie. - Wiesz, że źli ludzie, pomimo potęgi, bogactwa, zawsze umierają w samotności? I wtedy nic ci nie da pałac, willa, nawet korona królewska i władza nad Wielką Brytanią.
- Jednak lepiej się umiera z koroną na głowie - stwierdziła Marion. W zaistniałej sytuacji nawet nie zwrócił uwagi na obrzydliwe słowa dziewczyny.
Bez wątpienia przydałby się plan. Jednak, obiektywnie patrząc, jest to ośrodek psychiatryczny. Nagromadzenie ludzi szalonych. Niejeden „widział” wilkołaki, wampiry czy czarodziei. I niejeden był na tyle głupi, by rozgłaszać to całemu światu. Ale Conrad uważał, że Marion tego nie zrobi. Bo dobrze wie, jak skończy.
Po raz pierwszy od dawna, wampir nie wiedział, co robić.
I dlaczego tak obawiał się zwykłej śmiertelniczki?

________________________ 
I oto jest, najdłuższy ze wszystkich rozdziałów. Nie wiem, co o nim myśleć, jednak wydaje mi się, ze nie był najgorszy. Aha, i postanowiłam nie rozczulać się nad wszystkimi wydarzeniami w ośrodku, przechodzę do rzeczy. Jeszcze z 3-4 rozdziały i koniec psychiatryka, bo i tak czekają nas jeszcze wydarzenia po ośrodku. Szkic tej księgi ma jakieś 25 rozdziałów. Nadal myślę, czy ich nie połączyć i nie skrócić, by szybciej przejść do księgi drugiej, moim zdaniem, lepszej.
Koniec Supernatural. Nie wiem, na co mam czekać w piątki. Ja chce już ósmy sezooon : /
WYDAJE MI SIĘ, że w tym rozdziale nie ma błędów. To znaczy, sprawdzałam go chyba trzy razy, i poprawiałam. Planuję tak zrobić z poprzednimi, a potem może zgłoszę bloga do oceny. Się zobaczy :}. 
Pozdrawiam! 

EDIT. Po wielu dniach od rozpoczęcia pisania tej księgi, wymyśliłam dla niej tytuł. Uważam, że ''Inicjacja'', idealnie oddaje charakter tej części.

    25 komentarzy:

    1. Faktycznie długi był ten rozdział ^^. Ale czytało się tak dobrze, że nawet tego nie zauważyłam i niemal żałowałam, że już koniec.
      Ciągle zazdroszczę ci weny. I opisów. O tak, opisy masz super, dialogi zresztą też. Opowiadanie jest płynne, nie drewniane no i nie usypiam z nudów, a to duża zaleta ^^.
      Coraz ciekawiej się robi. Fajnie opisałaś tą sytuację w ośrodku, na przykład z tą podsłuchaną rozmową...
      Oryginalnie ;). Naprawdę masz talent do pisania i oczywiście czekam na ciąg dalszy ^^.
      [marmurowe-serce] [laurie-riley]

      OdpowiedzUsuń
      Odpowiedzi
      1. Dziękuję Ci bardzo :] i tak uważam, ze dialogi są drewniane, ale... A jeśli chodzi o opisy, to wyjątkowo przykładam do nich wagę, pisząc rozdział. Lepiej mi się opisuje jakąś rzecz, czy cokolwiek, niż pisze dialogi. Nienawidzę pisania dialogów. Co do podsłuchanej rozmowy, to własnie nie byłam pewna, czy to będzie naturalne, bo wydaje mi się, że akcja kończy sie za szybko, ale jakoś wybrnęłam :]
        Pozdrawiam ;]

        Usuń
      2. Ja uważam tak samo ^^. Też wolę opisywać niż układać dialogi, lepiej się jakoś czuję w opisach. Ale w porównaniu z moimi dialogami twoje i tak są niezłe ^^

        Usuń
    2. Buuu! Skończyło się ;( I to w takim momencie...
      Marion dowiedziała się już, że Conrad jest wampirem, więc zacznie się robić coraz ciekawiej. I zgodzę się z panną Straight: "Lepiej się umiera z koroną na głowie".
      Czekam na kolejny rozdział.
      Wena z Tobą,

      OdpowiedzUsuń
      Odpowiedzi
      1. Zabawne, bo ja też się akurat z tym zgadzam. Pieniądze szczęścia nie dają, ale lepiej się płacze w porsche niż w taksówce ;].
        Pozdrawiam ;]

        Usuń
      2. Dla mnie lepiej płacze się w ferrari (najlepiej czarnym);)

        Usuń
    3. Według mnie Conrad jak na wampira jest niezwykle nieostrożny. Pozwolił swojej ofierze rozpowiadać, że widziała wampira, a w dodatku ta sama ofiara trafiła do jego psychiatryka. A potem przy Marion pozwolił, żeby strużka krwi spłynęła mu z czoła.
      Marion dała mu oczywisty sygnał, że wie, kim jest. Aż mnie zdziwiło, że wampir może bać się śmiertelniczki. W końcu on jest o wiele potężniejszy od tak kruchej dziewczyny i chyba powinien od razu na przykład wymazać jej pamięć, żeby zapomniała o podsłuchanej rozmowie, albo ją zabić. Hm, on musi być nią naprawdę z jednej strony zaintrygowany.
      Mam straszną słabość do filmów/ książek związanych ze szpitalami psychiatrycznymi, więc trochę mnie martwi, że już pomału kończysz opis pobytu Marion w ośrodku, niemniej jestem przekonana, że dalsza część również będzie świetna ;>
      Pozdrawiam!

      OdpowiedzUsuń
      Odpowiedzi
      1. On próbowął wymazac jej pamięć, ale mu się nie udało. Potem wyjasnię, dlaczego czasem tak się dzieje. Zostanie także wyjąsnione, dlaczego Conrad nie chce zabić chłopca ;) Jeśli chodzi o nieostrozność, to powiem tylko, ze stając się wampirem, niektóre cechy się uwydatniają, a niektóre zanikają. :) No i nie każdy wampir jest tak potężny za jakiego uchodzi, ale to w swoim czasie :}
        Pozdrawiam również :)

        Usuń
    4. Coraz bardziej mi się podoba. Uwielbiam szpitale psychiatryczne i wariatów (takie małe zboczenie ;)). Ciekawa jestem, czy kiedy skończysz opisywać przeszłość Marion w szpitalu to ujawnisz nam jeszcze inne skrawki jej życia? Przypadł mi do gustu ten motyw z przeszłością Marion, oryginalne. Zastanawia mnie, czy ten wątek z Jack"iem i samobójczynią wywrze jakiś większy wpływ na tę historię. Czekam na dziewiątkę!

      OdpowiedzUsuń
      Odpowiedzi
      1. Oczywiście, że będą rozdziały z przeszłości po psychiatryku. Bądź, co bądź, po wyjściu z ośrodka, trzy miesiące spędziła w domu, a to dosyć długi czas. Nie mogę powiedzieć zbyt dużo o Jacku, ale jego historia jest dosyć ciekawa :)

        Usuń
    5. Przeczytałam już wcześniej ten rozdział, ale jakoś nie mogłam zabrać się za komentowanie :P
      A więc to tak Marion dowiedziała się o wampirach! Conrad wybrał sobie dość specyficzne miejsce do pracy ;p nawet w psychiatryku czasami muszą się zdarzać jakieś krwawe wpadki [może nie aż tak drastyczne, ale pewnie się zdarzają] i co wtedy? Powstrzymuje się, czy działa jak pijawka lekarska i wysysa tyle krwi, żeby ofierze ulżyło? xD
      No i podziwiam Maroin i jej zuchwała prowokację.
      Ciekawe postaci tworzysz, wiesz? :)
      Pozdrawiam

      OdpowiedzUsuń
      Odpowiedzi
      1. Moje wampiry nie odczuwają przemożnej chęci krwi, w momencie jej zobaczenia. Znaczy, to jest coś, co można porównać do ludzi. Jeżeli na stole leży kanapka, to pewnie, masz ochotę ją zjeść, ale bez problemu możesz przejść obok niej obojętnie. Po prostu lubisz to, ale nie zabijesz, jeżeli tego nie dostaniesz.
        Marion jest zbyt zuchwała i przekonana o swojej nieomylności, i to może w pewnym momencie obrócić się przeciwko niej.
        Pozdrawiam : ]

        Usuń
    6. Pierwszy rozdział na pewno nie był *taki zły*. Był wręcz dobry i bardzo mi się podobał, mimo, że raczej nie powalił długością. Szczególnie spodobało mi się przedstawienie postaci Marion z dwóch perspektyw – Aleksandra i jej własnej. Już gdy czytam, że Conrad jest wampirem na mojej twarzy pojawia się szeroki uśmiech zadowolenia. Akcja toczy się bardzo szybko – nie wiem jak będzie w kolejnych rozdziałach, ale tutaj przydałoby się zwolnić wypełnić czymś niektóre miejsca, które wydają się zbyt puste. Dwa razy wrzuciłaś zdania z czasem teraźniejszym, mimo że narracja jest utrzymywana w przeszłym, przynajmniej w większości. W rozdziale drugim w zdaniu ,,Miała z sobą wiele problemów, o których jej rodzina nie miała zielonego pojęcia.” zamiast ‘z’ powinno być ‘ze'. Jednak czytając krótki opis Conrada jestem nieco zaniepokojona i przepełniona szczerą nadzieją, że to nie będzie kolejny wampir z kategorii ‘pluszowy misiu z kłami od dentysty’. Chociaż podgryzanie Marion to z lekka wyklucza. ,, tym za około trzydzieści lat temu ziemia nagle całkowicie wyjałowiała,” – z około.
      Rozśmieszyły mnie opinie Marion o zakochanych. Lubię ją, ma jakąś drobną cząstkę mojego charakteru i potrafię się z nią utożsamić.
      Mam wrażenie, że ominął mnie moment odsyłania Marion do ośrodka, ale trudno. Jak na razie piszesz wyjątkowo realistycznie. I mam nadzieję, że będzie jeszcze lepiej. J
      W rozdziale III: „Alexander szybko pobiegł na przedpokój i wyjął z szuflady młotek.” – do przedpokoju. To, że proste rzeczy są najlepsze to jeden wielki kit. Chyba, że w obsłudze i rozwalaniu…
      Mary Luanne aż za bardzo kojarzy mi się z Mary Lunette…
      Z myśli Conrada, że jestem socjopatką… Mógł jeszcze dodać, że typ pierwotny, to byłabym szczęśliwa. Zastanawiam się, czemu nie lubisz pisać o Marion. Wiem, ze perspektywa autora jest dużo inna niż czytelnika, ale… e, kit z tym.
      Rozdział IV: „Dudnienie jakby przygasało, a wtem woda spiętrzyła się i z impetem uderzyła w dziewczynę, całkowicie pozbawiając jej pozornej kontroli.” – ją.
      Czytając rozdział V mam skojarzenia z Opowieścią Wigilijną… No wiesz, przewodnik, cmentarz, nagrobek…
      Odnośnie rozdziału szóstego, a raczej jego tytułu… Nie ma samodestrukcji, tylko autodestrukcja. ,, Oczywiście, by nie dopuścić do wysłania ją do jakiegoś egzorcysty, w rozmowie z lekarzem stwierdziła, że widzi zmarłych ludzi i chce złączyć się z nimi w bólu i cierpieniu, stąd tak zwana „próba samobójcza””- jej. Często powtarzasz ten błąd.
      Całkowicie zgadzam się z Marion, udawanie wariatki to świetna zabawa. Przynajmniej w takim wykonaniu.
      Rozdział VII: „Starta tej osoby pogrąża w głębokiej apatii, która u słabych powoduje nawet śmierć.” – strata.
      Nie drwij, mi tak się rozdział podoba, a dialogi wcale mi nie chrzęszczą między zębami. Smaczne są.
      Rozdział VIII: „Marion obojętnie spoglądała po twarzach graczy” – na twarze graczy. „Poza tym jakoś nie pałali się do odnalezienia mordercy” – palili się do[..]/ pałali chęcią do[…]. „Kątem oka zauważyła, ze przygląda jej się ten dziwny dzieciak, Jack” – że. Czytam notkę na końcu rozdziału i się śmieję, ze coś nie wyszło z tymi błędami.
      Przeczytałam opowiadanie z przyjemnością. Masz lekki styl pisania, dobry warsztat… Zdarzają się błędy, jedne mniej, drugie bardziej rzucające się w oczy, ale jest OK, nie przeszkadzają mi wcale w czytaniu. I to jest jeden z tych blogów, przy których po przeczytaniu wszystkich rozdziałów wpatruję się w ekran z miną spaniela i myślę ,,Nie ma juuuuuuż?”.
      Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział.

      OdpowiedzUsuń
      Odpowiedzi
      1. Jej, naprawdę dziękuję za poświęcony czas :] Co do tych błędów, to ja przyznaję się bez bicia, nie miałam pojęcia, że to błędy. Może to wstyd, czy coś, ale naprawdę, nie wiedziałam. Z tą narracją, pisałam to, wiedząc że to niepoprawne, ale szczerze to miałam nadzieję, ze jakoś zatrę ten błąd :P No i szczerze, to nie umiałam przełożyć tego na przeszły :P. Conrad na pewno nie będzie pluszowym misiem. Żaden z moich wampirów nim nie będzie. Brzydzę się tym. I zapewniam, ze nie będzie obchodził się z Marion jak z jajkiem, niczym w Zmierzchu. Co do tempa akcji, cóż, wiedziałam, ze ktoś w końcu to przyzna. Bo jestem tego świadoma. Bardzo szybko leci, ale to się zmieni, bo mimo że niewiele zostało jeszcze rozdziałów o psychiatryku, to będzie nieco owijania w bawełnę, aby własnie zwolnić tempo. Aha, no i nie ominął Cię moment wysyłania Marion do ośrodka. Przyznam, ze specjalnie go nie zapisałam. Po prostu to były dla mnie takie formalności. No i naprawdę nie znam procedury, wiec uznałam, ze lepiej przejść dalej, niż robić z siebie ignorantkę :P A w ostatnim rozdziale, fakt, nie widziałam tych błędów. A te durne kropki nad ''z'' mnie już przerastają. Mój Alt nie współpracuje ze mną :P.
        Jeszcze raz, dzięki, za tak długi komentarz i za wypisanie błędów.
        Pozdrawiam również.

        Usuń
    7. Nie dziękuj, czytanie twojego bloga było przyjemnością. Gdyby było inaczej porzuciłabym to zajęcie po dwóch pierwszych rozdziałach. A tutaj jak widzisz wchłonęłam osiem notek i mi mało. :D
      Być może dzięki szybkiemu tempu czyta się wyjątkowo płynnie. Czepiać się tego aspektu nie będę, bo nie ma po co, szczególnie, że ma i plusy i minusy.
      Cieszę się, że się zgadzamy odnośnie pluszowych wampirków. :) Mayer powinno się utopić w studni za stworzenie takiego wizerunku wampira.
      Och, rozumiem. A co się stanie z teczką zawierającą opinię o Marion? W razie czego pamiętaj, że to fikcja literacka i możesz zrobić to jak ci się żywnie podoba, a poza tym całkiem możliwe, że są różne formularze.
      Mój też jest zdziczały. :) Potem tylko siedzę i poprawiam głupie literówki.
      Pozdrawiam!

      OdpowiedzUsuń
      Odpowiedzi
      1. Niby mogę zrobić, co zechcę, ale bardzo chciałabym, zeby moje opowiadanie miało ten realizm i może trochę profesjonalizmu. Formularze na pewno są, z tymi aktami też trochę powymyślałam, ale nie lubię tego robić. Nie lubię wypisywac głupot o sprawach poważnych i rzeczywistych. W zasadzie teczka z aktami Marion nie zawiera nic niepokojącego, ani dziwnego. Poza tym, jeszcze nieco czasu minie zanim powrócę do teraźniejszości.
        Tak odbiegając od tematu, widząc wszystkie Zmierzchy, Domy Nocy [o GOOOOD, jeżeli kiedykolwiek spotkacie tę książkę w bibliotece odejdźcie od niej jak najdalej], Błękitnokrwistych [to chyba najbardziej denne czytadło w dziejach], czy cokolwiek, gdzie "wampiry" łączą się z "wieczna miłość", "nastolatka" i "superprzystojny błyszczący książę na różowym koniu", mam ochotę wybiec na ulicę i krzyknąć: No ludzie! Zrobiliście z wampirów pizdy! Wkurza mnie, że ludzie robią na siłę ksiązki o wampirach. Przecież większość z nich to zwykłe, durne romansidła, w których wampiry to tylko element ozdobny. I wkurza mnie to, ze nowe wydawnictwa biorą wszystko, co jest chwytliwe i pisane stylem, który nie wymaga dużego wysiłku umysłowego.
        Pozdrawiam ;]

        Usuń
      2. Zgadzam się w zupełności. No cóż, jakiś idiota nauczył szanowne autorki-plastiki (czuć jak się topią na słońcu nawet w mojej pieczarze, czyli pokoju, gdzie żadne światło nie dociera)czym są archetypy i czemu są koszmarnie pomocne w docieraniu do mas. Niestety dom nocy jest na mojej półce, chociaż od pewnego momentu stwierdziłam, że nie chcę tego czytać nawet jako czytadło dobre dla zabicia czasu.
        A co sądzisz o Akademii Wampirów, autorstwa Richelle Mead? Bo akurat ta seria mi się podoba do tej pory.

        Usuń
      3. Powiem szczerze, że nie znałam tej książki. Ale czytając różne opinie i sam opis, mogę jedynie stwierdzić, że to może być coś wartego przeczytania. W każdym razie dziękuję za nową pozycje do przeczytania :]
        A najbardziej śmieszą mnie nastolatki, które wydają powieści. Dla mnie to nie do pomyslenia. Nie twierdzę, że nastolatki nie umieją pisac, bo zdarzają sie naprawdę mega talenty, ale w moim przekonaniu warto zaczekać tę parę lat, doskonalić swój warsztat, i wydac naprawdę dobrą książkę. A, powiedzmy sobie szczerze, o życiu gówno jeszcze wiedzą i ich powieści są tak koszmarnie naiwne i nierealne, że ręce opadają. Normalnie blogowe opowiadania na papierze.
        A teraz każde czytadło oznaczone jako "wampiryczne" staje się bestsellerem new york timesa. I nie wiem, co jest bardziej przerażające. To, że autorki tychże "dzieł" je wydają, czy to, ze osoby w moim wieku je czytają, i jeszcze się nimi zachwycają O.o

        Usuń
      4. Nie ma za co. :) A seria naprawdę dobra, przynajmniej według mnie. A na pewno podejście do wampiryzmu dość nietypowe.
        Mnie tam nie śmieszą. Chociaż mi samej się nie śpieszy do wydawania w tym wieku, bo wiem, że po to mam jeszcze te kilka lat nauki, żeby je w pełni wykorzystać. Co innego po osiemnastce, bo na niczyim garnuszku żyć nie chcę i to nawet nie dlatego, że jestem dumna, ale po prostu zdecydowanie wolę siedzieć sama w domu, gdzie mam święty spokój. :)
        Myślę, że jedno się bierze z drugiego. Niby nie warto mierzyć wszystkich jedna miarą, ale ludzie to debile. W świecie realnym, po takim 'mniej więcej' policzeniu, wychodzi mi, że jestem w stanie w miarę się dogadać z co sześćdziesiątą osobą. Ale dogadać, nie zaprzyjaźnić, ani nie zaufać. Zresztą pff... Zaufać sobie nie umiem, a co dopiero innym.
        Zresztą czego po nich oczekujesz? Jak to widzisz, to już jesteś elitarną jednostką. Jak wymyślisz dlaczego wszystkie społeczeństwa się toczą w dół, to możesz zostać moim góru. Chyba, ze wymyślę pierwsza. :D
        Pozdrawiam.

        Usuń
    8. Conrad jest dość nietypowym wampirem. Zastanawiam się, czy jego motywy działania są takie ze względu na zamiłowanie do ludzi i niechęć do zabijania ich, czy może ma jeszcze jakieś inne, dziwne motywy. W końcu Valentina miała rację. Nie powinien dopuścić do takiego rozwoju wydarzeń. Szczególnie, że chłopak znalazł się w tym samym miejscu co on i teoretycznie mogło zdarzyć się wszystko. Czasem psychika ludzka działa w nieprzewidywalny sposób i ktoś mógłby mu uwierzyć i chcieć sprawdzić, czy mówi prawdę.
      I teraz także Marion wie. W końcu kiedyś musiał przyjść ten moment. Dziewczyna pewnie nie da już za wygraną i będzie chciała dowiedzieć się wszystkiego. A zafascynowany jej osobą Conrad nie będzie potrafił się obronić.
      Przy okazji zapraszam na nowy rozdział do siebie.
      Pozdrawiam serdecznie :)

      OdpowiedzUsuń
    9. witam! wpadłam na Twojego bloga szukając czegoś ciekawego do poczytania. No i nie zawiodłam się na ciekawym szablonie. Bardzo mi się podoba to jak piszesz i w jaki sposób budujesz świat.
      Masz też świetne pomysły. Conrad jest bardzo ciekawą postacią. Nie spodziewałam się, że wampir może pracować w psychiatryku... moim zdaniem coś tu śmierdzi.
      "Lepiej się umiera z koroną na głowie" - ten cytat bardzo, bardzo mi się spodobał :)
      pozdrawiam i zapraszam również do mnie na http://with-the-rain.blogspot.com/

      OdpowiedzUsuń
    10. Aaaa! Genialny ten szablon! Sama go stworzyłaś? Jeśli tak to zazdroszczę... Szczególnie podoba mi się nagłówek.. ' Krew - zabrudziła kartki w kształcie twojego serca'? hmm... Może dlatego, że to nieoznakowany cytat z 'If I was you vampire'...

      OdpowiedzUsuń
      Odpowiedzi
      1. No tak, to moja robota. Nie, krew nie zabrudziła, blood-stained to znaczy "zakrwawione/zakrwawiony", w wolnym tłumaczeniu Zakrwawione kartki w kształcie twojego serca ^^ Tam jest myślnik :].

        Usuń
    11. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      OdpowiedzUsuń
    12. Postać Valentiny mnie intryguje, zupełnie jak zainteresowała mnie Mary, w poprzednim rozdziale pisałaś, że one nie są z Marion spokrewnione.. hm, przyznam się, że rozważałam to przez krótką chwilę, ale to rzeczywiście wydawało się niedorzeczne. Cóż, nie można powiedzieć, ze historia Jacka i Rosie (skojarzyło mi się z Tytaniciem :D) nie jest dość ciekawa, wręcz przeciwnie - czyli że co, zabójstwo tej dziewczyny to robota Conrada? Condrad.. jego przeszłość wciąż jest niejasna - wciąż fascynująca, czekam aż co nieco się wyjaśni. Tak na marginesie Twój punkt widzenia wampirów jest genialny, wiele można wywnioskować z opisów myśli Condrada, z jego czynów. Również ogólna postać wampira jest na prawdę intrygująca. Zupełnie jakbyś tworzyła ten "gatunek", jeżeli tak można to nazwać, na nowo. :) {lostfeelings}
      PS: Nie wiem dlaczego, ale komentarz pod ostatnim postem chyba się nie dodał ;O

      OdpowiedzUsuń