Marion coraz
częściej myślała o morderstwie. Dziwne wydawało jej się, iż
nie pamiętała z tego prawie nic. Miała krótkie przebłyski, jak
Matt leżący na podłodze, czy ona sama przedzierająca się przez
krzewiaste zarośla. Caroline pamiętała wyjątkowo dobrze. Mogła
wyodrębnić każdy szczegół, do czasu aż Matt pojawił się w
drzwiach przyczepy. Nawet nie wiedziała już, co mu zrobiła. Po
prostu nie pamiętała. Tak jakby miała zasłonięte oczy.
Jednak nie rozumiała
siebie. Wprawdzie nie napadały ją wyrzuty sumienia, ale nie mogła
sobie przypomnieć momentu, w którym zdecydowała się zabić Matta.
Miała pustkę w głowie. I dlaczego? Może nie była aniołkiem, ale
nigdy nie napadała ją ochota, by pozbawić kogoś życia.
Zabić człowieka, z
zimną krwią. Przecież to było bezsensowne. I teraz to do niej
docierało. Zabijając Matta narobiła sobie jeszcze większych
kłopotów. Przecież równie dobrze mogła udawać wariatkę, po tym
jak nieumyślnie zabiła Caroline! Tak, czy inaczej skończyłaby
tutaj. Dlaczego o tym nie pomyślała?
Powoli
przyzwyczajała się do monotonnego trybu życia w ośrodku.
Posłusznie chodziła na wszystkie zajęcia, nie sprawiała kłopotów,
zupełnie jak nie ona.
Ta dziwna rozmowa
nie dawała jej spokoju. Analizowała każde słowo, które udało
jej się zapamiętać. Nie dochodziła do zbyt budujących wniosków,
jednak miała pewność, że skoro ta kobieta odwiedziła Conrada, to
musiało być coś poważnego.
Oczywiście, że
chodziło o Jacka Connely. Wystarczyło tylko połączyć jego słowa
ze słowami Valentiny, i wszystko stawało się jasne. Problemem było
to, że nie chcieli wypuścić chłopca z izolatki. Marion przysięgła
sobie, że wydobędzie z niego informacje. Za wszelką cenę. Nie
było innego wyjścia.
Dzisiaj był
czwartek. Dzień odwiedzin. Marion nie spodziewała się tłoku, niby
kto martwił się o jej samopoczucie? Matka była „chora”, ojciec
mieszkał za daleko. A Sam? Sam uważał, że pisanie do niej
esemesów załatwiało sprawę. Mogła spodziewać się jedynie
Alexandra, ponieważ poprosiła go o przywiezienie kilku płyt Led
Zeppelin. Nie, to wcale jej nie przeszkadzało. Nie potrzebowała
takiej ilości zainteresowania, czy broń Boże, współczucia.
Zabawnie było patrzeć, jak ludzie krzywili się i rzucali sobie
przerażone spojrzenia, gdy przechodziła. Tak było w szpitalu,
kiedy przyszła spakować swoje rzeczy. Chyba nie było osoby, która
nie zobaczyłaby jej „szatańskiego” dzieła. Dziewczyna nie
wiedziała, jak to nazwać. Czuła się wtedy, jakby miała przewagę
nad wszystkimi. Bali się jej. I to było piękne.
Teraz oczywiście
musiała radzić sobie bez tej przewagi, bo w psychiatryku każdy był
potencjalnym mordercą, samobójcą i Bóg wie, czym jeszcze. Mimo że
nieco wyprowadzał ją z równowagi fakt, iż nikt nie zwraca na nią
większej uwagi, to w sumie była zadowolona. W końcu osiągnęła
to, co chciała.
I brak towarzystwa
jej nie nękał. Przecież nikt nie fatygowałby się do odwiedzin
wariatki.
Przechadzając się
po korytarzach ośrodka, Marion myślała o tym, jak mogłaby dostać
się do Jacka. Próbowała najzwyczajniej w świecie odwiedzić go w
izolatce, jednak odesłano ją z kwitkiem. Nie zakradłaby się tam,
ponieważ cały czas był pilnowany.
Kolorowe ściany
sprawiały wrażenie jakiegoś psychodelicznego graffiti. Niektóre
kształty mimowolnie zlewały się ze sobą, tworząc przerażające
obrazy. Było w tym coś niepokojącego. Jakby kolory przesuwały się
po nawierzchni, w jakimś obrzydliwym tańcu. Marion nie mogła na to
patrzeć. Wydawało jej się, ze ściany żyły. Wyobrażała sobie,
jak różnobarwne potwory wychodziły na środek korytarza, otwierały
każde drzwi, wyciągały z pokojów przerażonych psycholi, po czym
pożerały ich żywcem. Obraz był na tyle realny, że niemalże
czuła swąd dymu, unoszącego się ponad głowami monstrów. Nawet
słyszała ich świszczące oddechy i złowieszcze pomruki. Zaczynała
sądzić, że sama stała się wariatką.
Odczuwała dziwną
niemoc. Jak ktoś, kto oglądając horror, nie mógł zamknąć oczy,
by pominąć wyjątkowo straszną i brutalną scenę.
Korytarz zdawał się
wydłużać. Był niczym niekończący się tunel, pełen pustych,
białych drzwi. Marion zamrugała szybko oczami, by odzyskać ostrość
widzenia. Obrazy nadal zlewały się ze sobą. Dziewczyna przyłożyła
dłoń do skroni.
Chwiejącym się
krokiem doszła do ławki, znajdującej się obok gabinetu
pielęgniarskiego. Opadła na nią i złapała się za głowę.
Przymknęła na chwilę oczy, czuła się naprawdę źle. Jakby nie
spała przynajmniej trzy noce.
Podniosła wzrok,
lecz obraz się nie zmienił. Teraz zdawał się pulsować jakimś
złowieszczym blaskiem. Marion przetarła pięściami oczy.
Wstała i oparła
się o ścianę.
- Co się dzieje...
- szepnęła do siebie.
Nagle na końcu
korytarza pojawił się wielki, czarny pies. Miał bardzo długą
sierść i żarzące się, złote, oczy. Jego szyja była owinięta
łańcuchem, na którym można było zauważyć zaschniętą krew.
Dziewczyna
wytrzeszczyła oczy i zrobiła krok w tył. Pies zawarczał złowrogo
i przesunął się nieznacznie. Chrzęst łańcucha wydawał się
odbijać echem po całym korytarzu. Ukazał kły, ostre jak brzytwy,
w grymasie, który mógł uchodzić nawet za uśmiech. Od jego pyska,
aż po ziemie ściekały strużki krwi, brudząc nienagannie czyste
kafelki.
Dziewczyna wrzasnęła
przeraźliwie i rzuciła się do ucieczki. Pies niczym strzała
przemknął przez całą długość korytarza, doganiając Marion.
Krzyknęła ponownie, gdy poczuła odrażający odór, zbliżający
się do niej. Nie mogła znieść tego szczęku łańcucha. Wydawał
się wypełniać każdą część jej umysłu. Jej nogi pracowały z
największym wysiłkiem, jednak sprawiały wrażenie strasznie
ciężkich, zupełnie jakby biegła przez smołę. Obcisłe dżinsy
uniemożliwiały wykonywanie większych kroków. Mimo to biegła, i
czuła się prawie jak tej pamiętnej, marcowej nocy. Tylko, że
teraz nie czuła niesamowitej adrenaliny wypełniającej każdy jej
mięsień, i zmuszającej do nadludzkich czynności. Czuła
otępienie. Jakby wpół śniła, albo jakby zaklinowała się gdzieś
między dwoma światami.
Już nic nie
widziała. Trzeźwe myślenie zostało całkowicie przysłonięte
przez strach przed tym stworzeniem. Biegła, chociaż nie wiedziała,
gdzie jest. Oddech miała płytki i świszczący, a jej nogi jakby
wypełniły się cementem. Niekontrolowane łzy pociekły po jej
policzkach. Serce tłukło się w jej piersi, jakby za chwilę miało
połamać żebra. Odwróciła się i zobaczyła, że pies był coraz
bliżej. Dzieliły go od niej jakieś dwa metry. Wydała z siebie
płaczliwy krzyk i, chociaż coraz ciężej było jej wykonać
jakikolwiek ruch, przyspieszyła, wymachując chaotycznie rękami.
Przebiegła przez
przejście służbowe, zatrzaskując za sobą drzwi. Odwróciła się.
Nikogo tu nie było. Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Złapała się
za gardło i odkaszlnęła. Upadła ze zmęczenia na kolana i
ścisnęła w rękach kosmyki blond włosów. Oddychała bardzo
szybko i głośno, wciąż nie pozbywając się świszczącego
odgłosu. Przerażonym wzrokiem lustrowała każdy kawałek
korytarza. Wszystko było białe. Drzwi, ściany, podłoga, sufit...
Wszystko.
Niespodziewanie coś
szarpnęło za nogawkę jej spodni. Dziewczyna upadła twarzą na
kafelki, boleśnie uderzając się w nos. Usłyszała mrożący krew
w żyłach chrzęst. I ten dźwięk wydawał się istnieć jakby w
innym świecie. Odgrodzonym grubym murem od tego szaleństwa. Na
nieskazitelnej bieli rozproszyły się kropelki krwi. Marion pisnęła
z bólu. Obróciła tylko głowę i zobaczyła, że do jej kostki
przywiązany był łańcuch, który...
Dziewczyna wydała z
siebie wrzask przerażenia. Łańcuch oplatał jej kość, całkowicie
pozbawioną skóry. Nie było tam ani kropli krwi. I, co dziwniejsze,
nie czuła bólu. Ogniwa ciągnęły się w nieskończoność. Marion
szarpała się, wyrywała i krzyczała ze wszystkich sił. Próbowała
podnieść się do pozycji siedzącej, ale łańcuch szarpnął nią
tak mocno, że przez chwilę uniosła się w powietrze, po czym jej
głowa wygięła się pod nienaturalnym kątem i z wielkim impetem
łupnęła o ceramiczne płytki.
Czuła się, jakby
jej głowa ważyła ze sto kilogramów. Coś miarowo pikało. Marion
otworzyła oczy i uświadomiła sobie, że nie może się ruszać.
Między oczami miała jakiś bandaż. Była w nieznanej sobie sali.
Kremowe ściany, białe płytki. Mnóstwo dziwnych elektronicznych
maszyn przy jej łóżku. I jeden fotel.
Próbowała podnieść
ręce, ale ze zdumieniem odkryła, że przypięto ja skórzanymi
pasami do łóżka.
- Co jest do kurwy?!
- wrzasnęła, chcąc, by wszyscy ją usłyszeli. Ten pies mógł w
każdej chwili po nią wrócić. W mgnieniu oka w drzwiach stanęła
pielęgniarka z jakimś notesem w ręce. Popatrzyła na Marion ze
zdumieniem.
- Panienka chce może
coś do picia? - spytała niewinnym głosikiem.
- Nie, kurwa!
Przyprowadź mi tu Conrada, teraz! - wrzasnęła na całe gardło
dziewczyna. Wiedziała, że Fern był jedyną osobą, która mogłaby
jej uwierzyć. On nie uważał jej za wariatkę. Przecież wiedział,
że to jeden wielki podstęp zaaranżowany przez dziewczynę.
Marion była tak
przerażona, że na chwilę zapomniała, o tym, kim podobno był
Conrad. No, prawdopodobnie był. Skoro czarny pies prawie ją zabił,
w biały dzień, w pilnie strzeżonym ośrodku, to dlaczego niby
wampiry nie miałyby istnieć? W każdym razie, to wykraczało poza
granice jej ograniczonej wyobraźni.
Marion próbowała
się uspokoić. Psatuniemapsatuniemapsatuniema. Zamknęła na
chwilę oczy, pogrążając się w myślach. Co to w ogóle było?
Nagle uświadomiła
sobie coś przerażającego. Nie miała pojęcia, co tu robiła. Nie
wiedziała z jakiego powodu się tu znalazła. Jakby wyczyszczono jej
pamięć od momentu wyjścia z domu w marcowy wieczór, aż do
przyjęcia do ośrodka. Zupełna pustka. Było w tym coś cudownego,
jakby pozbyła się trucizny, która powoli rozprzestrzeniała się
po jej ciele.
Nie. To zdecydowanie
nie był powód do radości. To nienormalne.
Rozległy się kroki
na korytarzu, a zaraz potem do pomieszczenia wszedł Conrad. Ubrany w
białą koszulkę, dżinsową kurtkę i czarne spodnie, wyglądał
jeszcze młodziej niż zwykle. Ktoś mógłby pomyśleć, że Marion,
ze swoją zmęczoną, bezbarwną twarzą i sińcami pod oczami, była
starsza niż on.
Wampir zajął
miejsce na fotelu i wyczekująco spojrzał na Marion. Dziewczyna
zmierzyła go krótkim spojrzeniem i przeniosła wzrok na
pielęgniarkę, wciąż stojącą przy drzwiach.
- Ona ma wyjść –
rozkazała Marion. Conrad uniósł brwi i wzruszył ramionami.
- Lacey, jeśli
mogłabyś... - Pielęgniarka bez słowa protestu zamknęła drzwi i
wyszła.
Marion szarpnęła z
całych sił rękoma.
- Nie radziłbym.
Zaraz odłączysz sobie kroplówkę – stwierdził spokojnie,
wskazując na rurkę, wypełnioną płynem, ciągnącą się od
wenflonu, do butli z kroplówką. Marion prychnęła.
- Pierdolę to! Nie
potrzebuję jej. Odepnij mnie od tego! - krzyknęła, nadal okropnie
się wyrywając. Wampir splótł dłonie i pokręcił przecząco
głową. Marion spojrzała na niego z urazą.
- Chciałaś mnie
widzieć. Zakładam, że masz coś ważnego do powiedzenia –
powiedział Conrad. Znów nie widział w jej umyśle nic, co mogłoby
dać choć znikome pojęcie, o tym, co zaszło. Irytujące.
Dziewczyna dała za
wygraną i usiadła spokojnie. Teraz najważniejszym było
powiadomienie go o tym, co zaszło.
- Musisz mi pomóc –
wyznała rozpaczliwym tonem. - Ty mi uwierzysz. Oni mają mnie za
wariatkę – stwierdziła. Przełknęła głośno ślinę. Była
wystraszona. Nie umknęło to uwadze Conrada. Przyjrzał jej się
badawczo.
- Więc o co chodzi?
- spytał, skrywając ciekawość. Pierwszy raz, odkąd ją poznał,
bała się. Był to prawdziwy strach, nie jakaś imitacja. Wyczuwał
każde fałszywe uczucie, każdy impuls przepływał przez jego umysł
z zawrotną szybkością. W tym momencie Marion była autentycznie
przerażona. Kompletnie do siebie niepodobna.
Dziewczyna na chwilę
odwróciła wzrok. Bez względu na to, jak niedorzecznie i
idiotycznie miało to zabrzmieć, musiała to powiedzieć. Z
najwyższą chęcią po prostu wróciłaby do domu, usiadła z Samem
przed telewizorem i oglądała American Pie, jak za dawnych czasów.
Bo to, co się tu działo, wyraźnie ją przerosło. Pierwszy raz
wprost marzyła o tym, by się stąd wyrwać.
- Tu... tu jest
potwór – wyznała bez ogródek. Conrad zrobił zdumione
spojrzenie. Tak naprawdę, on sam się przestraszył. Był pewien, że
chodziło o niego. Marion, widząc jego minę, kontynuowała: - Tak!
Naprawdę! Wielki, czarny pies i miał, te... - przystanęła i
skierowała głowę w dół, jakby pokazując na szyję. - No te...
łańcuchy! Miał łańcuchy na szyi! - krzyknęła przerażonym
głosem. Conrad uspokoił ją machnięciem ręki. Zauważyła lekki
uśmieszek na jego twarzy, - Dlaczego jesteś tak spokojny! To nie
jest śmieszne! On chce mnie zabić i... I... i był cały we krwi! -
Conrad milczał jak zaklęty, bacznie się jej przyglądając.
Dziewczyna znów
szarpnęła rękoma i wrzasnęła z frustracją.
- Po... mórz... mi!
- krzyknęła urywanym głosem. Conrad nadal siedział w miejscu i
nie odzywał się ani słowem. - Kurwaaa! - Tym razem tak gwałtownie
zarzuciła ręką, że skórzana sprzączka paska odpięła się,
uwalniając jej prawą rękę. Dziewczyna po chwili miała wolne już
obie dłonie. Pomasowała sobie nadgarstki, po czym przekręciła się
na łóżku i postawiła nagie stopy na zimnej posadzce.
- Nigdzie nie
pójdziesz – stwierdził twardo Conrad. Marion spojrzała na niego
z rozbawieniem i zaczęła ubierać buty, stojące w nogach łóżka.
Wampir wstał z miejsca. - Marion. Nigdzie nie pójdziesz –
powtórzył. W jego głosie dało się wyczuć chłodną srogość.
Siła jego głosu jakby przygwoździła ją do posłania, sprawiając,
że ręka zawisła w połowie drogi do sznurowadła.
Zlustrowała go
bezradnym spojrzeniem. Conrad zdumiał się, bo w jej oczach zobaczył
łzy. Najprawdziwsze łzy.
- Błagam pomóż mi
– powiedziała płaczliwym głosem. Łza spłynęła po jej
policzku, ale szybko ją otarła. - To wróci, błagam... błagam...
- dodała, zaciskając zęby ze złości.
Po tych słowach jej
głowa zawisła bezradnie skierowana na dół. Zakryła dłońmi
twarz.
- Czy przed
trafieniem do ośrodka wydarzyło ci się coś, czego nie potrafisz
wyjaśnić, co zdumiewa cię, i czego nigdy w życiu nie zrobiłaś?
- spytał niespodziewanie Conrad. Marion podniosła głowę i
zdumiona popatrzyła na wampira.
- Nie wiem. Nic nie
pamiętam... jeszcze wczoraj pamiętałam, ale... - Jej wzrok zawisł
gdzieś w przestrzeni, jakby mgła spowiła jej oczy. Pokręciła
bezradnie głową. - Pomóż mi. Błagam. To jedy...
Rozległo się ciche
pukanie, a zaraz potem do sali wszedł lekarz, rzucając Conradowi
wymowne spojrzenie. Wampir poprawił kurtkę, wstał i szepnął coś
do doktora. Ten pokiwał głową i wyszedł.
- Jeśli
wybaczysz...
- Nawet nie waż się
wychodzić! - krzyknęła, ale Fern już stał w progu sali. - Nie! -
zaprzeczyła przeraźliwie. Ukryła głowę w miękkiej pierzynie i
uderzyła w nią pięścią.
Usłyszała, że
doktor i Conrad rozmawiają na korytarzu. Podniosła głowę,
próbując coś usłyszeć, ale niestety okazało się to niemożliwe.
Dziewczyna w jednej chwili wynurzyła się spod puszystej kołdry i
szarpnęła za przezroczystą rurkę, sprawiając, że ta odłączyła
się do wenflonu. Najciszej jak mogła podeszła do drzwi i
przystawiła do nich ucho.
- ...em diagnozę.
Na razie to tylko domysły, ale wszystkie objawy na to wskazują –
powiedział Fern, opanowanym głosem. - Szczątkowa anhedonia, silne
omamy wzrokowe i słuchowe, zaburzenia pamięci, uboga mimika –
wyliczał Conrad. Marion zmarszczyła brwi. - Podejrzewam wystąpienie
paragnomenu. I wyraźnie oznaki osobowości antyspołecznej. -
Dziewczyna wytrzeszczyła oczy i jeszcze bardziej wytężyła słuch.
- Obserwuję każdy jej krok od czasu przyjazdu, a dzisiejszy wieczór
to apogeum. To objawy występujące u schizofreników. Sądzę, że...
Marion z impetem
kopnęła w drzwi, sprawiając, że niemal wypadły z zawiasów.
Nieco zdziwiona swoją siłą, ale niewątpliwie usatysfakcjonowana,
stanęła przed zdumionym doktorem i jak zwykle spokojnym Conradem.
Przez rozczochrane włosy, brak makijażu i długą, białą koszulę,
wyglądała dosyć żałośnie i nieco przerażająco.
- NIE JESTEM KURWA
WARIATKĄ! - wrzasnęła, odmienionym, gardłowym głosem i rzuciła
się do ucieczki przez długi, biały korytarz. Ze zdumieniem
odkryła, że była już noc. Przytłumione blask lamp, dawały
niewiele światła. Niektóre migały nierównomiernie, tworząc
upiorny klimat.
I znów biegła.
Wyczerpana do cna, uciekała przed nieuniknionym. Nawet gdyby chciała
się wydostać, nie starczyłoby jej siły na przebycie tak odległej
drogi do wyjścia. Poza tym, wszystko zostało już zamknięte na
cztery spusty.
Przystanęła,
czując, że nie może złapać tchu. Wzięła parę głębokich
oddechów i z przerażeniem stwierdziła, że znajdowała się w tym
samym miejscu, w którym niedawno zaatakował ją pies. Stała
pośrodku korytarza, bose stopy marzły na zimnych kafelkach. Dusiło
ją w gardle. Czuła przerażenie i dziwną bezradność. Nie
wierzy mi.
Tęczówki biegały
od kąta do kąta, starając wychwycić choćby strzępek
nienormalności. Naprawdę dawno się nie bała. Jakby cały strach,
który gromadził się przez miesiące, eksplodował w tym momencie z
wielokrotną siłą.
Nagle poczuła
czyjąś dłoń na ramieniu. Wrzasnęła z przestrachem, strącając
ją, jednak nawet nie zdążyła zrobić kroku, bo silne ramię
objęło ją, uniemożliwiając zrobienie jakiegokolwiek ruchu.
- Spokojnie. Nic ci
się nie stanie. - Głos Conrada usłyszała jakby przez mgłę.
________________________
Wow, aż tydzień
nic nie publikowałam xd. Tak poważnie, to... Kurde nic mi się nie
chce, nawet nie mam siły poprawiać całej masy błędów i dlatego
tak zwlekałam z tym rozdziałem. Jeśli ktoś miał jakiekolwiek
wątpliwości, ze psychiatryk nie jest miejscem dla Marion, to
ostatecznie je rozwiałam.
Co do samego
rozdziału – starałam się, chyba najbardziej dotychczas. Jeśli
nie liczyć przemiany.
Chcę, naprawdę
chcę poprawić wszystkie rozdziały, ale kurde, no jestem zbyt
wielkim leniem. W weekend się za to zabiorę.
Do "bohaterów"
dodałam dwie nowe postaci.
Witam! Pojawiły się pierwsze rozdziały na zyciowe-decyzje.blog.onet.pl i atramentowe-gwiazdy.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńZapraszam do czytania i liczę, że skomentujesz! :)
Pozdrawiam, Fleur.
jejku mi się rozdział bardzo podobał!
OdpowiedzUsuńNaprawdę świetny. Wiem, że się powtarzam, ale jak tu nie pochwalić świetnych opisów? Ta scena z ucieczką przed psem była opisanna tak realnie i obrazowo...
Kurcze, masz świetny styl. Rozdział był wciągający od pierwszej do ostatniej linijki i naprawdę żałowałam, gdy już się skończył.
Ciekawa jestem, czym były spowodowane te zwidy. Czyżby to Conrad podsuwał jej jakieś wizje czy po prostu sama jest... wariatką?
W każdym razie fajnie to wyszło ^^.
[marmurowe-serce]
Dziękuję, oczywiscie ^^Ciesze się, że ucieczka Ci sie podobała, bo to nad nią ślęczałam najbardziej, starając się, by wyszła naturalnie i nie za szybko. Źródło zwidów Marion ujawni się stosunkowo niedługo. Pozdrawiam!
UsuńScena z psem zmroziła mi dosłownie krew w żyłach, kapitalnie ją opisałaś, czułam po prostu jakie emocje musiały wtenczas towarzyszyć Marion, której zaczęłam w pewnym sensie współczuć. No i w dodatku ten łańcuch oplatający jej kość. Masz wyobraźnie do takich scen wręcz wyjętych z horrorów.
OdpowiedzUsuńCoś mi się zdaje, że Conrad celowo robi z niej wariatkę, podsyłając wizję, żeby dłużej trzymać ją w psychiatryku i aby jego diagnoza okazała się bardziej wiarygodna. Przypisał jej sporo problemów z psychiką, ta antyspołeczność to akurat w stu procentach prawda według mnie, nawet już przed przyjazdem do psychiatryka xd
To był zdecydowanie jeden z dłuższych i jednocześnie najlepszych rozdziałów tutaj :)Mam nadzieję, że uda Ci się pokonać lenia i niedługo pojawi się kolejna nowość. No i niezwykle podoba mi się nowy szablon.
Pozdrawiam
Cieszę sie, że się podobało ^^A takie sceny, jak ta z kością, to nic nadzwyczajnego, kiedy jest się maniakiem Stephena Kinga :D. Należy się zastanowić jednak nad tymi objawami i przemyśleć, czy nie są rzeczywiste. No i sam tytuł rozdziału wiele zdradza.
Usuńnikogo nie informowałaś czy tylko o mnie zapomniałaś?
OdpowiedzUsuńrozdział bardzo mi się spodobał. przeczytałam go bardzo szybko i żałuję, że nie był dłuższy. Serce mi stanęło w trakcie sceny z psem i nawet zapomniałam jak się oddycha.
Conrad. Ach, zakochałam się w nim. no i te wizje. pięknie!
mam nadzieje, że szybko dodasz kolejny post :)
Nie, nie zapomniałam, ale zapisałas się do subskrypcji już po dodaniu nowego rozdziału.
UsuńKolejny post będzie szybko, może nawet jutro :]
Ciesze sie, ze Ci się podobało i pozdrawiam :)
Tak to jest jak normalna osoba jest w psychiatryku jako lekarz!!! :P Tak było w "Locie nad kukułczym gniazdem" i tak jest tu! :P I jescze w jakimś innym filmie było takie coś. A omamy to przez leki, ja to wiem! Wariatów zamiast ich leczyć to podaje im się ogłupiające leki i jest jak jest!
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle kapitalny. Co do tej izolatki... Nie wiem, wydaje mi się, że jedynym sposobem, żeby "odwiedzić" Jacka jest samemu udać skrajnego świra, żeby ją tam zamknęli. No i jeszcze przy współpracy z Conradem, żeby trafiła do tego samego pomieszczenia 'przez przypadek'.
Przejrzałam bohaterów :D
Valentina DARCY? DARCY! Bardzo fajnie mi się to nazwisko kojarzy, haha :D
Czekam na następny!
Coś mi się wydaje, ze nikt nie spodziewa się tego, co nastąpi w moim opowiadaniu :P Ale cii.. ja nic nie mówie.
UsuńPoza tym, izolatki mają to do siebie, ze są salami, w których przebywa jedna osoba, poniewaz moze być niebezpieczna dla otoczenia, siebie samego, czy innych pacjentów. Więc osoby w izolatce teoretycznie nie da się odwiedzić. A nazwisko Darcy wpadło mi nagle, pomyślałam, ze ładnie brzmi w połączeniu z imieniem :P Pozdrawiam :>
No tak, dlatego napisałam, że współpraca z Conradem by się przydała, żeby "odwiedzić" yy... Jacka? Chyba tak on miał na imię xD
UsuńA to, że masz w rękawie element zaskoczenia to tylko na korzyść można wpisać :D
No może w pewnym sensie to jednak jest miejsce dla Marion, no ale.. No dobra, mam mętlik w głowie, serio. Czyli ten pies.. musiał być na prawdę skoro trafiła pod kroplówkę, tak? Chyba, że sobie to sama zrobiła w przypływie paniki. Ale ten zanik pamięci? Czyli Conrad postawił diagnozę? A ponoć na początku rozumiał Marion i widział, że nie jest na prawdę wariatką. Hm.. zaintrygowałaś mnie :D Haha ze mnie też jest leń, między innymi dlatego na razie nic nie publikuję ;p Nadrabiam po kolei :D Czekam na nowy, może w końcu znajdę odpowiedź na którekolwiek z pytań :D Pozdrawiam, {lostfeelings}
OdpowiedzUsuńTrafiła pod kroplówkę, bo po pierwsze rozwaliła sobie nos, a po drugie, silne uderzenie w głowę o np. kafelki może spowodowac wstrząs mózgu, a to poważna sprawa :] Odpowiedzi na te pytanie pojawi się z czasem :)
UsuńUprzejme informuje, że na blogu atramentowe-gwiazdy.blog.onet.pl opublikowałam drugi rozdział. Zapraszam do czytania i mam nadzieję, że skomentujesz.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę miłego czytania. Fleur.
W końcu udało mi się przeczytać. Mam nadzieję, że w przyszłości z czytaniem nie będę musiała tak zwlekać. Sesja powoli mi się kończy, więc będę mieć więcej czasu.
OdpowiedzUsuńA wracając do rozdziału, to szczególnie podobał mi się w nim fragment o psie. Był tak realistycznie opisany i w świetnym, pełnym grozy nastroju. Dobrze, że jest weekend i siedzę sobie w domku, bo inaczej miałabym kłopoty z zaśnięciem, gdyby jeszcze mojego współlokatora nie było.
Zastanawiam się, czy czasem Conrad nie chce doprowadzić Marion do takiego stanu z powodu tego, co o nim odkryła. W końcu po wampirze można spodziewać się wszystkiego.
Pozdrawiam serdecznie :)
PS. Nie myślałaś o usunięciu kodu z obrazka? Bo czasem jest to trochę niewygodne.
Jest! Udało mi się wcisnąć przeczytanie rozdziału między koniec działu pierwszego, a początek drugiego z historii… Ten głupi przedmiot mnie zabija L. W pierwszym fragmencie zastanowiła mnie psychika Marion. Z reguły można się spodziewać czegoś innego, wiem na własnym przykładzie. Bo z reguły chce się kogoś zabić, a się tego nie robi. A z nią na odwrót… Nie chciała a zrobiła. Można się zastanawiać, czy to nie rozdwojenie osobowości. To by wyjaśniało to znikanie wspomnień – pewna część, odpowiadająca innemu typowi, przeszłą do drugiej połówki…
OdpowiedzUsuńPoczątkowy opis halucynacji dziewczyny był wyjątkowo udany. Potem już trochę gorzej. Piec? Pies jest taki zwykły, niepasujący do ścian wirujących w kalejdoskopie i zlewających się ze swądem dymu… Mniam. Chciałabym móc poczuć, czemu dźwięk łańcucha tak wżera się w jej mózg i co to ze sobą niesie. Bo twój opis tego jest suchy, nie czuję tego, chociaż doskonale potrafię to sobie przypomnieć. Jak bardzo nienawidzę bezładnych mas dźwięków wirujących w powietrzu… ,, po czym jej głowa wygięła się pod nienaturalnym kątem i z wielkim impetem łupnęła o ceramiczne płytki. Czuła się, jakby jej głowa ważyła ze sto kilogramów.” Powtórzenie. Proponuję w pierwszym zdaniu zmienić na ‘czaszka’. Ciekawi mnie powód utraty pamięci. W coraz większym stopniu. Czyżby to byłą sprawka Conrada? Pewnie zaraz się przekonam.
Zastanawiam się, w co on gra, po co tak kręci… Przecież wie, że ona nie jest wariatką. Rozdział bardzo dobry. Podobało mi się. Warto było wciskać.
Pozdrawiam!
Właśnie przeczytałam notki. Muszę Ci powiedizeć, że to opowiadanie jest cholernie oryginalne. Jeszcze nie czytałam o dziewczynie, która udaje wariatkę, ponieważ nie chce trafić do więzienia, i przrez to, że zdecydowała się taką udawać, powoli ma się wrażenie, że naprawdę wariuje; dodatkowo jeszcze wampir, i chyba wilkołak - bo myślę, że tym jest Joey. a to wszystko naprawdę trzyma sie kupy i jest cholernie wciągające, jak również dobrze napisane. Co do Marion, może nie ejst tak psychiczna jak typowi wariaci, ale do końca zrównoważona to ona nie ejst- ale ma raczej jakiśpowód. z nieznanej przyczny zaczęła ćpać, no i skutki były dosć traficzne, ale mimo wszystko: by tak zaatakować tego chłopaka... To było przerażające. ponadto bardzo mmie fascynuje Conrad. Nie zachowuje się jak wampir. fascynuje mnie.On chyba lubi ludzi, a przecież są jego ofiarami... Chciałabym przeczytać jakas notkę z jego perspektywy. Podova mi sie, że cofnęłaś się w czasie; że zanim Miriam będzie wampirem, to opowiesz co nieco o rpzeszłośći., ponadto świetny szablon
OdpowiedzUsuń